
Elvis Presley na Stadionie Narodowym?
26 kwietnia 2012, 10:26 Octopussy
Uwielbiam nowoczesne technologie. Hi-tech rulez, ale ten hologramowy Tupac jest jednak niepokojący.
W 2006 roku, nim muzycy Take That pojednali się z Robbiem Williamsem, zabrali w trasę jego hologram. To było jednak na zasadzie zdjęcia czy teledysku wplecionego w występ, z tym, że bardziej wypasionego. Kilka lat później miałam okazję przeprowadzić wywiad z Serjem Tankianem. Wokalista System of A Down mówił wówczas, że marzą mu się hologramowe koncerty. Dokładniej, miał pomysł, by jego cyfrowa podobizna - zsynchronizowana z nim samym - dawała występy. W jego zamyśle miała to być raczej projekcja ściśle połączona z artystą, który by reagował i wchodził w interakcje z publicznością. Niby normalny koncert, z tym, że artysta w domu, a koncert hen hen daleko. Zarówno to, co zrobili Take That, jak i pomysł Ormianina bardzo mi się podobały, ale już wtedy - choć zazwyczaj nie jestem Kasandrą - przewidywałam, że doprowadzi to do wirtualnego wskrzeszania umarłych. No i stało się.
Co prawda, stawiałam raczej na jakiegoś Johna Lennona albo Jima Morrisona, a tu Dr. Dre zaskoczył nas Tupakiem. Trzeba przyznać, "występ" nieżyjącego Shakura na Coachelli robi wrażenie, ale przez ten show - znów muszę przytoczyć mitologię - otworzyła się puszka Pandory. Pomijając, że Dre przywrócił do żywych jeszcze Nate Dogga, którym nikt się nie podnieca, jak można było przypuszczać, niemal od razu pojawił się pomysł, by - skoro Tupac żyje - zza grobu powrócił również Notorious B.I.G. Tym ma zająć się Warren G z pomocą, zapewne w dużej mierze finansową, najbogatszego obecnie rapera Diddy'ego. W sumie jednak, nie trzeba być hiphopowym krezusem, by pozwolić sobie na takie cudo techniki. Jak zdradził Ed Ulbrich z firmy Digital Domain, która "wyprodukowała" 2Paca, koszt hologramu to około 100-400 tysięcy dolarów, czyli - jak na show-bizowe warunki, drobne na waciki. Sam koncert z udziałem cyfrowego artysty to już nieco grubsza kasa (4 minuty Shakura kosztowały 10 milionów), ale nie są to kwoty nie do przeskoczenia. A na pewno nie dla klanu Jacksonów.
Bracia Michaela zapowiadają bowiem, że chcą powrócić na scenę z The Jackson 5 i z hologramowym królem popu. Natomiast Sanj Surati, specjalista od hologramów, który pracował przy Tupacu, wymyślił sobie duet Justina Biebera i Elvisa Presleya. I czyż nie jest to niepokojące? Obawiam się bowiem, że zaraz czeka nas nowa fala reaktywacji. Przestanie bowiem być problemem, że ten czy inny artysta nie żyje. Można spodziewać się swoistej inwazji zombie. Wystarczy kasa, pomysł, no i pewnie dobry prawnik, zaraz z pewnością nie braknie sporów dotyczących praw do wizerunku. O popyt można raczej być spokojnym, bo chociaż może wydawać się to moralnie/etycznie wątpliwe, pewnie z czystej ciekawości tłumy ciągnęłyby (będą ciągnąć?) na koncerty The Doors z Morrisonem, Elvisa Presleya, Franka Sinatry, i tylko patrzeć, jak muzycy z Queen zrezygnują z Adama Lamberta i zafundują sobie hologramowego Freddiego Mercury'ego, a Courtney Love "odkopie" Kurta Cobaina.
26 kwietnia 2012, 11:18
Kapitan Nemo