
Rage Against The Machine: niezapomnianie wspomnienia z młodości
31 sierpnia 2012, 11:37 Octopussy
Wkrótce minie 20 lat od wydania albumu "Rage Against The Machine". Zostało jeszcze trochę czasu, ale my już zaczynamy świętować.
Jedna z najważniejszych płyt w historii rocka ukazała się dokładnie 10 listopada 1992 roku. Tom Morello już teraz zaapelował jednak na Facebooku, by pomóc grupie w obchodach jubileuszu. A skoro Tom prosi, my - maluczcy - pokornie słuchamy.
Aby godnie uczcić rocznicę wydania debiutu kapeli z LA, uruchomiono specjalną stronę (Ratm.tumblr.com), gdzie - zgodnie z życzeniem Morello - należy zamieszczać swoje wspomnienia związane z płytą.
Nim to jednak zrobimy, naszymi RATM-memories podzielimy się z Wami (najpierw Wojtek, potem Anka a na koniec Tomek - czyli Wasza barockowa załoga niemal w całości).
Pierdole Cię, nie będę słuchał Twojego pierdolenia, skurwysynu - trzeba przyznać, że język polski słabo nadaje się do poetyckiego przekazywania negatywnych emocji i energii. Bo o ileż piękniej ta sama treść brzmi po angielsku: "Fuck you, I won't do what you tell me! Motherfucker!". 18 lat temu wykrzykiwałem ten tekst wielokrotnie z wielką energia razem z tłumem dzieciaków (i nieco starszej młodzieży) podczas koncertu Rage Against The Machine na Torwarze.
Torwar to miejsce (przynajmniej 18 lat temu) na koncerty raczej beznadzieje. Akustyka tragiczna, nagłośnienie jeszcze gorsze, bydło przy wejściu. Po prostu polska post-komunowa normalka. Tyle że dziś pamiętam tylko tę nieprawdopodobną energię i zjednoczenie z kapelą. Tego wieczoru Rage Against The Machine stanowiło jedność z tą grupa dzieciaków i młodzieńców, którzy znali na pamięć każdy kawałek z debiutanckiego albumu. Nigdy wcześniej i nigdy potem nie widziałem w Polsce na koncercie, by publiczność tak dobrze znała teksty.
Niektórzy trafili na Sex Pistols, inni na Dead Kennedys jeszcze inni na N.W.A. Dla mnie kapelą buntu numer jeden już do końca życia będzie Rage Against The Machine i ich debiutancki album. Jest on bowiem perfekcyjnym połączeniem dwa razy już przywoływanej młodzieńczej energii, inteligentnych acz pełnych wulgaryzmów tekstów oraz genialnej acz prostej muzyki. Dziś ta płyta - choć nie brzmi już tak nowatorsko - nadal pozostaje wulkanem.
Z koncertu na Torwarze pozostaje mi w głowie pewne spontaniczne zachowanie publiczności. Na trybunach tejże hali były wówczas bowiem drewniane składane siedzenia, które przy składaniu - szczególnie dość energicznym wydawały dość charakterystyczny głos. Podczas utworu "Take The Power Back" kilka tysięcy zebranych ludzi na płycie charakterystyczny rytm piosenki wyklaskiwało. Tymczasem Ci na trybunach tłukli się w takt piosenki tymi właśnie krzesłami. Niezapomniana chwila.
Chciałabym napisać, że RATM to, to co młode dziewczynki lubią najbardziej, byłoby to jednak kłamstwo. Młode dziewczynki (a przynajmniej pisząca te słowa) lubiła ładnych chłopców śpiewających ładne piosenki. A w Rage Against The Machine ani piosenki ładne, ani chłopiec szczególnie urodziwy i w ogóle ciężko o śpiewaniu, chłopcu i piosenkach mówić. Stąd, kiedy na ekranie telewizora, w moim ukochanym MTV, pojawiała się (a pojawiał się często) plansza z napisem "In the early 70s" czyli pierwszy kadr klipu do "Freedom" byłam, delikatnie mówiąc, niezadowolona. Pewnego dnia (żałuję, ale nie pamiętam dokładnej daty) w audycji Piotra Kaczkowskiego usłyszałam "Know Your Enemy". Słyszałam ten numer nie po raz pierwszy, ale właśnie wtedy doznałam olśnienia. Pewnie pomogło, ze przechodziłam akurat fazę wielkiej miłości do Toola i Maynarda, bo nagle i po prostu pokochałam ten utwór od pierwszego do ostatniego dźwięku. Szybko (na ile to było możliwe w latach 90.) dorwałam debiut kwartetu i wszystko się zmieniło. Od tej pory wiedziałam, że to jedna z najbardziej zajebistych piosenek, na jednej z najbardziej zajebistych płyt, jednej z najbardziej zajebistych kapel wszech czasów. EVER, FOREVER! I od tej pory nic się nie zmieniło. To muzyka, która wciąż miażdży, wciąż ma niesłychaną moc. Rzecz z kategorii dostajesz po pysku, a mimo to cieszysz się jak dziecko. I w odróżnieniu ode mnie nie ma ani jednej zmarszczki - niezmiennie świeża i pełna młodzieńczej energii. A kiedy teraz w MTV pojawia się (a pojawia się rzadko) plansza z napisem "In the early 70s" jestem, delikatnie mówiąc, zadowolona.
Kiedy wiele lat temu, kolega podarował mi wtedy jeszcze kasetę magnetofonową z dość tajemniczą czarno-białą okładką, nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo wywróci do góry nogami moje życie. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie zostałem zaatakowany z głośników taką porcją energii, niemalże rozsadzającą słuchacza od środka. Kalifornijczykom udało się w niezwykle skuteczny sposób pokazać, że nawet z elementów znanych jak hip-hop, hard rock, punk czy metal można stworzyć zupełnie nową jakość. To Tom Morello udowodnił, że zdolnego muzyka ogranicza jednie wyobraźnia, a jeżdżenie kablem czy kostką po strunach wcale nie musi być zbitką kakofonicznych dźwięków. Zack De La Rocha, miał w sobie z kolei przede wszystkim coś, czego nie posiadali Fred Durst i setki naśladowców - autentyczność. Można było nie do końca rozumieć, o czym śpiewa lub też nie zgadzać się z jego linią programową, ale czuć było, że koleś zaangażowany jest w stu procentach. Kiedy w końcowych fazach "Freedom" krzyczał, "Freedom…yeah righttttttttt!!!!" nie miało się wątpliwości, że jest prawdziwym wojownikiem - z tym, że zamiast karabinu, uzbrojonym w mikrofon. Kiedy na początku 2007 roku RATM zapowiedział, że schodzi się na trzy koncerty w Stanach Zjednoczonych, bez zastanowienia wykręciłem numer amerykańskiej ambasady i stanąłem w kolejce po wizę. I gdy w końcu usłyszałem "Good evening, we're Rage Against The Machine from Los Angeles, California", wiedziałem, że moje życie znowu nie będzie już takie samo.
Komentarze
3 września 2012, 13:10
Basia
18 listopada 2012, 01:46
Missi
8 czerwca 2013, 23:14
aneta
28 października 2013, 16:29
Tetsuo
27 maja 2016, 22:56
GMX
W moich podróbach conversów spod pałacu oderwała się podeszwa. Byłem mokry i zadowolony.
Po tym koncercie zacząłem słuchać KnŻ, Dezertera, Biohazard, BodyCount... itp. Hevimetal was dead ;)
31 sierpnia 2012, 11:44
Kapitan Nemo