Ab-Soul – „These Days…”

14 lipca 2014
ok. 2 minut czytania

Biorąc pod uwagę jego duży potencjał jako tekściarza oraz to, jak wiele wydarzyło się w jego życiu w ostatnich latach, można było oczekiwać płyty o znacznej sile rażenia. Otwierające album „God’s Reign”, w którym kapitalnie zaprezentowała się SZA, zdecydowanie wybija się na tle całości. Klimatyczny podkład, ogrom emocji w zwrotkach, gdzie Ab-Soul nawiązuje do samobójstwa swojej narzeczonej i opowiada o pogrążeniu się w narkotykowym wirze, zaowocowały prawdziwie bombowym początkiem. Dokładając do tego pierwszy singel, zahaczający o tematykę religijną „Stigmata”, wydawało się, że Ab-Soul zaserwuje materiał przesiąknięty bólem, rozważaniami natury duchowej, dając w pełni upust abstrakcyjnemu myśleniu, które uczynił swoim znakiem rozpoznawczym. Nic jednak z tego. Przez większość płyty raper skupia się na motywach czysto hedonistycznych. Jest utwór poświęcony w całości narkotykowym odlotom, całkiem zresztą udany („Just Have Fun”), kilka innych to nic więcej jak oda do pieniędzy i seksu. Być może Ab-Soul chciał zrzucić z siebie ciężar wydarzeń, które mocno go przytłoczyły i uznał, że najlepsza będzie ucieczka do świata przyjemności? Nie nam to oceniać. Wydaje się jednak, że dla płyty lepiej by było, gdyby rozliczył się ze wszystkimi demonami za sprawą bardziej zaangażowanego materiału. Dowiedzieliśmy się bowiem głównie tego, że Ab-Soul to facet bardzo inteligentny, błyskotliwy, mający za sobą wiele smutnych chwil, ale przede wszystkim cieszący się życiem podrywacza, imprezowicza i popularnego gwiazdora. W efekcie dobrze wyprodukowany longplay z kilkoma świetnymi występami gościnnymi, dość szybko się nudzi. Zabrakło mocy i klimatu „Control System”, trochę inne były też oczekiwania fanów. Nie zmienia to jednak oceny potencjału rapera. Ten jest bardzo duży i z pewnością jeszcze nie raz w pełni przed nam rozkwitnie.