AC/DC – „Iron Man 2”

2 grudnia 2010
ok. 2 minut czytania

Muzyka Australijczyków pojawiła się już w pierwszej części przygód Tony’ego Starka i jego zmechanizowanego wcielenia, ale dopiero teraz jakiś zmyślny marketingowy umysł wpadł na pomysł, by hollywoodzkie dzieło posłużyło jako zaczyn do nowej składanki. Kto sądzi, że w nowym obrazie Jona Favreau usłyszy większość piosenek z płyty jest w błędzie. Owszem, doskonale znane riffy Angusa Younga wybrzmiewają tu i ówdzie, ale z ekranu dochodzą również dźwięki Queen czy Daft Punk. Album powstał jako produkt towarzyszący filmowi (podobnie jak przed laty soundtrack „Who Made Who” do „Maksymalnego przyspieszenia” Stephena Kinga). Nie owijajmy w bawełnę: to produkt, ale absolutnie znakomity i pełnowartościowy. Koncertowe wykonanie „Shoot to Thrill” zainspirowało Favreau do nakręcenia jednej z kluczowych i bardzo efektownych scen. I vice versa. Iron Man ewidentnie miał wpływ na wybór utworów na rzeczonej kompilacji. W zestawie znajdziemy same kawałki dla twardzieli. Nie to, żeby AC/DC grało kiedyś dla romantyków, nie ma tu jednak utworów o chorobach wenerycznych czy paniach lekkich obyczajów, których przecież w dorobku zespołu nie brakuje. Na „Iron Man 2” wszystko jest wybuchowe, piorunujące, groźne i stuprocentowo hardrockowe (czy jak kto woli ironrockowe). Wystarczy spojrzeć na tytuły „Shoot to Thrill”, „Thunderstruck”, „Evil Walks”, „T.N.T.”, „War Machine”. Ta prosta acz sprytna koncepcja, sprawdza się znakomicie. Dostajemy najbardziej rockowe AC/DC w pigułce, gdzie obok absolutnych klasyków („Back in Black”, „Let There Be Rock”), pojawiają się mniej znane numery („Cold Hearted Man”, „Have a Drink on Me”). Nie ma żadnych rarytasów, nic, co pod względem muzycznym, przyciągnęłoby fana australijskiej kapeli. Jest jednak szansa, że muzyka weteranów trafi do komiksowo-hollywoodzkiej młodzieży, a to już wystarczające usprawiedliwienie dla wydania takiej płyty.

Złośliwi powiedzą, że w zestawie nowa jest tylko okładka. Cóż, to prawda. Ale jaka to okładka!