AC/DC – „Rock Or Bust”

8 grudnia 2014
ok. 3 minut czytania

Ostatnie zdanie nie oznacza, że „Rock Or Bust” to album zwalający z nóg, kompletny. Nie. Powiedzmy sobie szczerze, taki materiał po raz ostatni przydarzył się AC/DC prawie 35 lat temu i nosił tytuł „Back In Black”. Na nim każda sekunda to czysty geniusz. Później kapela przyzwyczaiła nas do płyt, na których parę piosenek było wyrywających z butów, a reszta po prostu sobie była. Pytanie, czy przeważały świetne kawałki, czy taka sobie reszta? Z tym było różnie. AC/DC to jednak jeden z zespołów magicznych, do których chętnie się wraca, którego dobrze się po latach słucha. Pamiętam, jak recenzenci wychłostali bezlitośnie płytę „Fly On The Wall”. A ja za takie numery jak „Sink The Pink”, „Danger”, czy „Shake Your Foundations” do dziś dałbym się pociąć. Przyznając jednocześnie, że materiał jako całość jest przeciętny.

„Rock Or Bust” nie jest przeciętny, jest zwyczajnie dobry. Krótki (najkrótszy album w historii zespołu) i całkiem treściwy. Słuchałem go na okrągło przez kilka dni, jak zwykle starając się wyłapać te piosenki, z którymi chętnie nawiązałbym dłuższy romans, a może nawet jeszcze bliższą relację. Czy Angus nagrał jakieś zaraźliwe riffy, które momentalnie będą przyspieszać krążenie i stawiać włosy na baczność? Które zamieszkają w pamięci na lata? Na te pytania szukałem odpowiedzi. Na każde z nich jest pozytywna. Tytułowy kawałek jest tego doskonałym przykładem. Podobnież mający świetny rockandrollowy drive „Play Ball”, drapieżny „Sweet Candy”, dynamiczny „Baptism By Fire”. Ale z resztą też nie jest źle! Skradający się, emanujący erotyzmem bluesujący „Hard Times”, powolny i podniosły refren z „Dogs Of War”,”Miss Adventure” z chóralnym „Na na na na”, to piosenki na naprawę dobrym poziomie. Jaka będzie ich żywotność w naszej pamięci, gdy już minie ekscytacja związana z premierą? To trudno powiedzieć. Teraz na pewno będą dawać nam sporo radości i przyjemności. Właśnie, choć „Rock Or Bust” powstawał w mało przyjemnych okolicznościach, związanych z chorobą Malcolma Younga, z płyty bije dużo rockandrollowego luzu, radości. Jest w niej ten magiczny wirus zarażający nas chęcią do zabawy. Do tego fajnie wypreparowany brzmieniowo, ponownie przez Brendana O’Briena w Vancouver.

„Rock Or Bust” to być może ostatnia szansa na posłuchanie kawałków, do których przyczynił się Malcolm (Angus korzystał z numerów napisanych przez lata ze starszym bratem). Nie chcę myśleć, że tak będzie, ale z naturą jeszcze nikt nit nie wygrał. AC/DC może nie sprawili, że oszalałem ze szczęścia, ale dali mi niespełna 35 minut naprawdę dobrej rockowej zabawy. Wdzięczny im za to jestem i czekam na koncert w Polsce. Let there be rock!