Alicia Keys – „The Element of Freedom”

13 czerwca 2010
ok. 2 minut czytania

Przy poprzednim albumie „As I Am” Alicia nie zaprezentowała wszystkich swoich atutów. Brzmiała za melancholijnie, często przynudzała, a w dodatku muzyce brakowało blasku, świeżości. Nie przeszkodziło to oczywiście w osiągnięciu sukcesu komercyjnego, ale fani artystki trochę marudzili pod nosami. Tym razem nie powinni, bo Keys doskonale odnalazła równowagę pomiędzy dobrym popowym brzmieniem, a ambitnym R&B z elementami soulu. Nawet numery przeznaczone do radia, nowoczesne – „Doesn’t Mean Anything”, „Un-Thinkable (I’m Ready)” czy „Put In A Love Song” z Beyoncé brzmią świetnie i nie można zarzucić im artystycznej drogi na skróty. Wręcz przeciwnie, czuć duszę, prawdziwe emocje i zapał do stworzenia czegoś, co przetrwa lata.

Alicia ponownie często i chętnie sięga po pianino, co np. w „That’s How Strong My Love Is” wyszło rewelacyjnie. Ten numer oraz zamykające album „Empire State Of Mind (Part II)” z pewnością rozgrzeją do czerwoności fanów Keys z czasów jej debiutu, bo słychać chęć przynajmniej częściowego powrotu do klimatu tamtego wydawnictwa. I dobrze, bo głos Alicii i jej teksty zdecydowanie najlepiej wypadają, gdy towarzyszy im oszczędny klimat, ale zarazem pełen magii i ciepła. Jest popowo, owszem, ale to pop nie będący synonimem towaru masowego użytku, lecz łatwości, z jaką muzyka wpada nam w ucho i zostaje w głowie.

Biorąc pod uwagę termin wydania, „The Element of Freedom” wydaje się być idealnym prezentem dla bliskiej osoby. Nawet jeśli Alicia porusza na płycie (a porusza często) tematy smutne, przykre, to pod koniec seansu z wydawnictwem nie sposób być smutnym. Bo też Keys znów ma, nomen omen, klucz do serc słuchaczy.