Archive – „With Us Until You’re Dead”

6 września 2012
ok. 2 minut czytania

Tym razem nie ma eksperymentowania z rapem. Za to sporo jest zestawień elektronika plus orkiestra smyczkowa. Nie byłoby w takim małżeństwie nic dziwnego, gdyby nie wszechobecne syntetyczne samplowe stukanie, kojarzące się z jadącym pociągiem, skutecznie zabijające przyjemność obcowania z naprawdę ładnymi pejzażami, typowo dla Archive bajkowo-melancholijnymi (może wyjątkiem jest tu „Conflict”).

Brytyjczycy robią sporo, aby niełatwo było przypiąć im jednoznaczną etykietkę. Trzymają się pinkfloydowych klimatów rockowo-progresywnych, lecz nie tak kurczowo jak wcześniej. Nie ma tu kompozycji blisko lub ponad 10-minutowych, które udanie wychodziły im na poprzednich produkcjach. Większy nacisk położony jest na klimaty ambientowe, triphopowe, ilustracyjne. Mocniejsza, drapieżna rockowa gitara to rzadkość na płycie. Wokalnie jest bardzo dobrze. Partie śpiewane dzielą między siebie Pollard Berrier, Dave Panney, Holly Martin i Maria Q. Ten pierwszy wypada kapitalnie w „Wiped Out” i „Stick Me In My Heart”. „Violently” z wokalami Holly Martin zaczyna się jak kawałek pop/R&B, a po chwili mutuje w dudniącą w żwawym tempie elektronikę z pogranicza industrialu. Chwilami ma się wrażenie obcowania z bluesem i soulem, ze względu na charakter śpiewania („Twisting”). Fani Archive, zakochani w piosenkach z okresu „You All Look The Same To Me” – „Lights” przeżyją uniesienie przy pięknym pejzażu w numerze „Calm Now”. Lecz podobnych prezentów nie dostaną od Archive zbyt wiele na „With Us Until You’re Dead”.

Zlepek klimatów częściej wywołuje konsternację niż wciąga i zachwyca. Żre się to ze sobą, nie najlepiej jest wyważone. Ciężko znaleźć kompozycję na płycie, która miałaby szansę na dłużej zapaść w pamięć, jak chociażby „Bullets” czy tytułowy numer z albumu „Controlling Crowds”, by nie sięgać do zamierzchłych czasów „Again”. O ile jak najbardziej doceniam chęć poszukiwań i próby łączenia rozmaitych stylistyk, to nie jestem w stanie pochłonąć „With Us Until You’re Dead” w całości, od strzału. Po prostu się w płytę zagłębić i pozwolić, by mnie poprowadziła do końca. I wywołała chęć ponownego przesłuchania.