Aretha Franklin – „Aretha Franklin Sings the Great Diva Classics”

28 października 2014
ok. 2 minut czytania

Najnowsze dzieło wielkiej Arethy, jak wskazuje tytuł, zawiera covery piosenek wspaniałych wokalistek – od Supremes po Adele. Okazuje się, iż zestaw jest kapitalnym „podręcznikiem” dla chociażby potencjalnych uczestników jakże popularnych obecnie telewizyjnych talent shows. Nie chodzi jednak tylko o to, do czego należy dążyć, ale i czego unikać.

Zacznę od minusów, choć wiem, że osoba taka jak niżej podpisana, krytykująca Franklin jest gorsza niż Tomasz Hajto pouczający w swych komentarzach Lewandowskiego. Niemniej, po wysłuchaniu albumu nie tak trudno dojść do wniosku, że potężny głos i ogromne muzyczne doświadczenie nie zawsze wystarczą, by wspaniale zaśpiewać piosenkę. Piosenkę bowiem trzeba też czuć, trzeba umieć przekazać pewne emocje, dodać coś od siebie. Najjaskrawszym przykładem jest tu „Rolling in the Deep” Adele. Co z tego, że wokal Królowej soulu jest bez zarzutu, brzmienie także, ten piękny utwór w interpretacji Arethy kompletnie nie rusza. I może nie byłoby to aż tak wyraziste, gdyby nie fakt, że elektryzującą, przeszywającą wersję wykonali swego czasu panowie z Linkin Park. Druga wada to wokalne szarżowanie. Każdy przy zdrowych zmysłach (a przynajmniej słuchu) wie, że Aretha ma kawał głosu i oczywiście, warto to przypomnieć, ale po co zamęczać słuchacza ciągłymi popisami. Trzecie „ale” płyty to pewna monotonia. Owszem, pojawiają się stylistyczne niuanse, nieśmiałe muzyczne wycieczki, na przykład iście hawajskie „No One” znane z repertuaru Alicii Keys czy śliczna, elegancka ballada „Teach Me Tonight”, większość jest jednak mocno franklinowa, klasycznie soulowa, głośna, z bogatą instrumentacją i chórkami, nierzadko w rytmie disco.

Teraz pozytywy i cenne lekcje dla młodzieży, która zaczyna karierę od śpiewania coverów. Energia jest nie do przecenienia i skoro 72-letnia Aretha Franklin potrafi ją z siebie – i to w jakim stylu („I’m Every Woman” / „Respect”) – wykrzesać, może to zrobić każdy. Nie trzeba też kurczowo trzymać się pierwotnych/popularnych wersji. Znane przede wszystkim z przejmującego wykonania Sinéad O’Connor „Nothing Compares 2 U”, można wykonać jazzowo. Niekoniecznie będzie lepiej, ale na pewno ciekawie. A drobne urozmaicenia, jak wplatanie cytatów z innych piosenek, zawsze cieszą („Ain’t No Mountain High Enough” w „Rolling in the Deep” czy „Survivor” w „I Will Survive”).

Nowe dzieło Amerykanki to rzecz superprofesjonalna. Są tu momenty naprawdę dobre, a głos artystki wciąż robi duże wrażenie. Mamy jednak do czynienia z pewnego rodzaju konfekcją, produktem przygotowanym co prawda z zaangażowaniem, ale pozostawiającym niedosyt.