Na drugim albumie Natasha Khan, zabiera słuchacza do baśniowej, jednak nie błogiej krainy. Na każdym kroku czuć wręcz przygniatający niepokój. To muzyka o zmroku, na pustej drodze, wśród powykrzywianych drzew, gdy w powietrzu coś wisi – coś się szykuje. Jednak nie paraliżuje nas strach, ogarnia nas niepojęte uczucie współczucia, smutku – wymieszanego z jakąś dziwaczną euforią. Muzyka jest ascetyczna, oparta na kilku powtarzających się elektronicznych dźwiękach – jednak doskonale wypełniająca całą przestrzeń, dzięki czemu brniemy przed siebie w miarowo wybuchającej ulewie szczerej emocji. Właściwie już wiem dlaczego się nie boimy. To przez ten głos – jest taki spokojny, dobry i miłosierny. Nie jest też sam, wtórują mu na każdym kroku anielskie chórki. Jednak pojawiają się także momenty
ciężkie – gdy głos jest rozgniewany. Wtedy ogarnia nas strach.
„Two Suns”, to doznanie wręcz mistyczne. Niewątpliwie nad całością unosi się hipisowska aura, nie tylko w klimacie całości, ale także ideologicznie w choćby licznych odwołaniach do numerologii. Jednak, czy to szczere, czy kolejny zabieg marketingowy? – właściwe nie ma co orzekać. Zostańmy przy tym, że to naprawdę piękna i – zaznaczam – hipnotyzująca rzecz.