Best Coast – „California Nights”

18 maja 2015
ok. 2 minut czytania

Wyobraźcie sobie grupę dziewczyn. 20+. Wybierają się na imprezę. Stroją się, przebierają, układają włosy, pożyczają szminki i buty. Kabaretki, falbanki, obcasy, frędzle, zbyt duża ilość biżuterii. Śmieją się, popijają coś słodkiego i alkoholowego, może nawet z bąbelkami, tańczą, śpiewają i podjadają czekoladki. Teraz spróbujcie „przetłumaczyć” taką scenę rodzajową na muzykę. Mnie wyszło „California Nights” Best Coast.

Trzecia płyta duetu z Los Angeles to świetne piosenki. Już nie urokliwie alternatywne, lecz przebojowe, chwytliwe, witalne, świeże, energetyzujące z kapitalnymi refrenami (od „Heaven Sent” trudno się uwolnić, podobnie jak „In My Eyes”, „Fading Fast”). Bethany Cosentino i Bobb Bruno lubią drapieżne gitary, nieco hałasu, sprzężeń, przesterów, wyrazistą, dynamiczną perkusję, ale nie boją się zamknąć tych dźwięków w nośne popowe nagrania, dodać chwytliwe melodie, lżejsze ozdobniki. Wszystko to szalenie dziewczęce, młodzieńcze, kalifornijskie (tytuł albumu to nie zmyła) i tylko od czasu do czasu lekko melancholijne, bardziej klimatyczne („California Nights”). Jeśli chodzi o porównania z poprzednimi płytami, najłatwiej posłużyć się festiwalowym miernikiem – z małych scen i grania w blasku słońca, Amerykanie powinni awansować na wieczorne sloty i największe namiotowe sceny, czyli te, gdzie są najlepsze koncerty.

„California Nights” to coś dla pokolenia młodych, zadziornych, hedonistycznych kobiet, które nie znają Hole i Garbage. Ale też dla tych które znają, wciąż lubią i chcą posłuchać czegoś w podobnym stylu.