Billy Talent – „Dead Silence”

23 września 2012
ok. 2 minut czytania

Uwielbiana w Polsce przez nastoletnią publiczność formacja, niezmiennie czerpie z tradycji melodyjno-punkowej i wciąż są w niej ślady hardcore’owej agresywności. Na „Dead Silence” mocy, agresji, energii jest chyba najwięcej w dotychczasowej karierze Billy Talent. W takiej estetyce Kanadyjczycy wypadają, nie ma się co oszukiwać, najbardziej przekonująco. „Viking Death March”, „Surprise Surprise” czy „Runnin' Across The Tracks” są bardzo dobrym tego potwierdzeniem. Kopa mają sporego i z trudem słucha się ich w spokoju. Brzmieniowo czwarte dzieło też wypada dobrze, w czym zasługa gitarzysty Iana D’Sy.

Nieco gorzej z tą punkową melodyjnością Billy Talent. Green Day, The Offspring, Anti-Flag czy rodacy kwartetu z Simple Plan, mają genialny talent do pisania ładnych, chwytliwych, zapamiętywalnych melodii. W tej sferze talentu Billy Talent aż takiego nie ma. W dodatku chwilami ociera się (zawodzące wokale) o nieznośną estetykę emo spod znaku, powiedzmy, 30 Seconds To Mars. Ale to nie znaczy, że na polu melodyjności polegli całkowicie. Takie nieco łagodniejsze „Stand Up And Run” albo „Don’t Count On The Wicked” zdają się wskazywać, że Kanadyjczycy posiadają w tej materii niemałe rezerwy. Być może stosują politykę małych kroków i w pełni błysną na płycie numer pięć? Wykluczyć tego nie można.

Billy Talent ma już ugruntowaną pozycję na scenie, ale najwyraźniej zespołu to nie zadowala i chce się rozwijać. I dobrze. Pierwsze symptomy ewolucji są słyszalne na „Dead Silence”. Przyznaję, nie jestem grupą docelową muzyki Billy Talent. Ale doceniam, że nagrali płytę bardzo solidną, z kilkoma mocnymi piosenkami. Niestety, nierówną. I to jest zarzut najpoważniejszy. Choć ci, którzy tłumnie przychodzą na koncerty Billy Talent w Polsce z pewnością z powyższymi opiniami się nie zgodzą. Oni zapewne wystawią Kanadyjczykom ocenę bliską maksymalnej. Ja wystawiam notę trochę powyżej połowy skali.