Chelsea Wolfe – „Abyss”

29 sierpnia 2015
ok. 2 minut czytania

Podobno punktem wyjścia dla Chelsea do pracy nad piosenkami na „Abyss”, była przypadłość, na którą artystka cierpi, zwana paraliżem sennym. Wygooglajcie sobie, naprawdę nic przyjemnego. Faktem jest, że zmęczenie, ociężałość, cierpienie, rozpacz, bezsilność, a nawet rezygnacja, przewijają się przez album Amerykanki. Gdyby nawet Chelsea nie ujawniła w mediach, że inspirowała się czymś osobistym i mało przyjemnym, po przesłuchaniu blisko godzinnego materiału, można byłoby się domyślić, iż właśnie coś niemiłego, co dotknęło ją osobiście, wyrzuciła z siebie, przekuwając w piękną muzykę.

„Abyss” to najdojrzalsza z płyt Wolfe, unowocześniona, ulepszona wersja „Pain Is Beauty”. Skąpana w ciemności i transowości. Rzężąca garażowo-drone’owo, ale też i głaszcząca delikatnym, mrocznym folkiem. Amerykanka świetnie żongluje różnymi stopniami nasilenia emocji. Potrafi drapieżnie wypluć słowa, zaśpiewać, jakby zaczął działać na nią jakiś narkotyk, być tak krucha, że wręcz czekamy na to, iż za moment usłyszymy jej płacz. Sugestywnie maluje emocje. Zapewne umożliwiło jej to kompletne odizolowanie się od zgiełku Los Angeles i zamieszkanie w pozamiejskiej głuszy, blisko natury oraz uczynienie ze stodoły studia nagraniowego. W takich okolicznościach, podobno, wreszcie mogła spokojnie zasnąć.

Konkretnych piosenek na „Abyss” nie chcę wybierać i podkreślać ich wyjątkowości kosztem reszty materiału. One wszystkie tworzą jakąś niespokojną opowieść. Czy Chelsea opowiada swoje koszmary senne? Czy wyobraźnia podpowiedziała jej jakieś straszne historie pełne cierpienia? Czy tylko wyrzuca z siebie opowieści o własnych kłopotach? Mówi o szalonych imprezach/relacjach, po których nie mogła spojrzeć w lustro? Nie znam pewnej odpowiedzi na żadne z tych pytań, ale jednocześnie na każde można odpowiedzieć twierdząco. Czułem się trochę, jakbym wskoczył do serialu „Twin Peaks” i szedł sam nocą przez las, z suchością w gardle, czekając aż z boku nagle coś na mnie wyskoczy.

Puentując na twinpeaksową nutę – jeśli David Lynch nie ma jeszcze piosenek do trzeciego sezonu serialu, sugerowałbym zapoznanie się z „Abyss”. Zwłaszcza, że Chelsea Wolfe używa całkiem bogatego instrumentarium i ciekawie z niego korzysta. Malując różne odcienie ciemności, że się tak wyrażę. Za każdym przesłuchaniem odkrywając przed słuchaczem coś nowego. Jestem pod wrażeniem.