CunninLynguists – „Dirty Acres”

20 stycznia 2008
ok. 1 minuta czytania

CunninLynguists już od ładnych paru lat są sztandarowym przykładem, że hip-hop z południa USA to nie tylko złote nakładki na zęby, cykające werble i intelektualna płycizna. Siła ich najnowszego materiału tkwi głównie we wspomnianym nastroju.

Producent Kno ma wielki talent do tworzenia podkładów tak naładowanych nostalgią, smutkiem, nieokreślonym bliżej żalem, że nieznający angielskiego z łatwością uwierzyliby, że Deacon i Natti mówią przez cały czas o straconych miłościach albo innego typu życiowych tragediach. Bynajmniej. Tematyka jest szeroka, podobnie jak warsztat liryczny raperów, których teksty ocierają się o poezję, a niekiedy wręcz nią są.

Jeśli ktoś po wysłuchaniu „Dance For Me” lub „Yellow Lines” z perspektywy miękkiego fotela, wieczorną porą, kiedy po szybie spływają krople deszczu, powie, że go nie ruszyło, to… chyba nie ma po co słuchać reszty płyty. Po prostu – trudno o bardziej nastrojowy materiał hiphopowy. Oto cała definicja „Dirty Acres”.