Cypress Hill – „Rise Up”

25 listopada 2010
ok. 2 minut czytania

Poprzedzające zestaw utwory „It Ain’t Nothin'” i „Rise Up” zdradzały, że nie będzie źle. Pierwszy dość klasyczny, szybko wpadający w ucho, z fajnym loopem, drugi za sprawą Toma Morello z Rage Against The Machine nabrał oczywistego rockowego pazura. Funkująca gitara nadała piosence przyjemnej skoczności. I chociaż w zakresie łączenia rapu i metalu muzycy nie wymyślili nic nowego, co więcej perkusyjny rozpęd przywodzi skojarzenia z jednym z najgenialniejszych duetów w tym gatunku, mianowicie „Disorder” Slayera i Ice-T, słucha się tego znakomicie a jeszcze lepiej będzie na żywo. Muszę przyznać, że numery z udziałem przedstawicieli ciężkiego grania, choć w żadnej mierze odkrywcze czy zaskakujące, wypadają naprawdę dobrze. Kolejny utwór z Morello, podobnie jak tytułowy z miejsca zdradza obecność tego a nie innego gościa. Nie tylko dlatego, że gitary Toma nie można pomylić z inną, bo nie można, ale obydwa poprzedzone są politycznym komentarzem. „Shut 'Em Down” nie jest aż tak przebojowy, jak „Rise Up”, ale ma kapitalne skradające się intro, pięknie piłujący riff, zgrzytające solo i niezbędny pierwiastek muzycznego gniewu. Świetnie wypadł również „Trouble Seeker” z kolegą Daronem Malakianem z System of a Down. Klasycznie rockowy wstęp (przez chwile wydawało mi się, że zaraz wybrzmi „Black Betty” Ram Jam) rozwija się w kolejny skoczny rock-rapowy, lekko nerwowy numer z bardzo charakterystycznym „systemowym” ozdobnikiem. Bez problemu odgadniemy także kompozycję, do którego powstania przyczynił się Mike Shinoda. Zaczyna się westernowo, ale już chwile później pojawiają się znajome motywy, które nadają przebojom Linkin Park epickiej przestrzeni. Dzięki łagodnemu, śpiewanemu refrenowi, piosenka idealnie nadaje się do radia, szczególnie amerykańskiego. Trochę rozczarowuje natomiast chaotyczny „Take My Pain” acz Everlasta zawsze miło słyszeć. Mamy za to naprawdę udane typowo cypryssowe, oldschoolowe „Light It Up” i „Get 'Em Up”, dość ciekawie wyprodukowane „I Unlimited” oraz „Get It Anyway”, które powinno przypaść do gustu młodszej publiczności. Oczywiście nie mogło zabraknąć latynoskich elementów, które w najbardziej soczystej i kolorowej formie dostajemy pod postacią „Armada Latina” (featuring Pitbull & Marc Anthony).

Nowym dziełem Cypress Hill nie wymyślili się na nowo. Nie zaprezentowali niczego, za co nie podziwialiśmy i lubiliśmy ich wcześniej. Wciąż ochoczo rozprawiają o paleniu marihuany i z lubością bratają się z rockową elitą. „Rise Up” to po prostu kolejny udany album Cypress Hill. Nic mniej, nic więcej. W sam raz.