Deafheaven – „New Bermuda”

27 października 2015
ok. 2 minut czytania

Niedawno recenzowałem płytę norweskiego Shining, grającego blackjazz. Muzykę Deafheaven jakiś łebski kolega po klawiaturze nazwał blackgaze’em. Nieszczególnie przypadł mi ten termin do gustu, bo moim zdaniem nie oddaje właściwie muzyki kapeli z San Francisco. Deafheaven stara się zadowolić tych, którzy kochają wściekły, brutalny, gnający na złamanie karku black metal, tych, którym najlepiej robią otulone grubym echem długie dźwięki, zapożyczone z post metalu i post rocka, a także kochającym melancholię, będącą na przecięciu się rocka progresywnego i atmosferycznego.

George Clarke drze się jak opętany, jego możliwości interpretacyjne w zasadzie do tego się ograniczają, co znacznie obniża notę za wrażenie artystyczne. Po prostu, na dłuższą metę jego darcie się staje się męczące i nudne. Muzycznie jest lepiej i ciekawiej, bo panowie, choć stawiają na dominację blackowego bombardowania, czują dobrze, w którym momencie trzeba zwolnić, pobujać słuchacza, pokołysać, zamiast rozgrzanej smoły zaserwować mu coś tonizującego. „Luna” jest dobrym przykładem kompozycji pasującej do tego wzoru. Również dowodem na pomysłowość zespołu, bo przez pond 10 minut utwór nie nuży, a to nie jest łatwa sztuka. Rzecz w tym, że „New Bermuda” to pięć numerów, których słucha się jak jednego. Niemal bliźniaczo podobnych, niespecjalnie będących w stanie sprawić, że będę miał ochotę wsłuchiwać się w nie po wielokroć. Pozbawionych tego magicznego czegoś, co trudno opisać, a co sprawa, że przy muzyce wariujemy. Ku mojemu zaskoczeniu, w press releasie wyczytałem, że Deafheaven inspirowali się Dissection i Morbid Angel oraz starą Metallicą. Nie twierdzę, że to nieprawda, ale na „New Bermuda” prędzej doszukałbym się wpływów Isis, Rosetty, starego Bathory, wczesnego Darkthrone, niż kapel z pressa.

Problem z Deafheaven mam taki, że pomimo odpowiedniego ładunku agresji, ta muzyka jest jakaś taka zbyt grzeczna, zbyt ułożona, zbyt bezpieczna. Nie ma ognia szaleństwa i bezlitosnej bezkompromisowości. Jak wyczytałem, robiąc research, łatka „hipsterski metal” ciągnie się za Amerykanami do dziś. Nie dziwi mnie to. Ich muzyka, choć dobrze zagrana, brzmiąca i czasem ciekawa, jest jak wizerunek spod ręki stylisty. W ekstremalnym metalu jednak skuteczniej przemawiają ci, którzy takiego wrażenia nie sprawiają.