Nie chodzi bynajmniej o to, że duet Death In Vegas nie posiada znakomitych, wyróżniających się utworów. Wręcz przeciwnie. Każda z jego płyt skrywa \”kawałki\”, które nie dość, że porywają swoim geniuszem, to windują poziom całych dzieł. Sztuczka polega jednak na tym, że owe dźwiękowe perły wraz z pozostałymi nagraniami tworzą spójną, nierozerwalną całość. Szczególnie widoczne jest to na longplayu \”The Contino Sessions\”. Dlatego też \”Milk It – The Best of Death In Vegas\” najbardziej okalecza \”numery\” z tego właśnie wydawnictwa . To tak, jakby ktoś wyciął najlepsze sceny z filmu \”Zagubiona autostrada\” Davida Lyncha i przemieszał je z ujęciami z \”Diuny\” oraz \”Prostej historii\”. Niby ten sam twórca, ale inny poziom i kolosalne różnice stylistyczne. Składanka brzmi w ten sposób chaotycznie i jest zupełnie pozbawiona klimatu. Na dodatek, choć to oczywiście subiektywne odczucie, nie uwzględniono wszystkich najlepszych kompozycji z dorobku Richarda Fearlessa i Tima Holmesa.
Atrakcję albumu Death In Vegas stanowi natomiast dodatkowy krążek, który wypełniły rozmaite rarytasy. Znajdziemy tam kilka naprawdę udanych przeróbek, jak transowe \”Hands Around My Throat\”, psychodeliczne \”Scorpio Rising, natchnione \”One More Time\”, taneczne \”Dirge\” czy w końcu industrialno-technoidalne \”Dirt\”.
Dla miłośników kapeli \”Milk It – The Best of Death In Vegas\” to pozycja obowiązkowa ze względu właśnie na bonusowy materiał. Osobom, które nie zetknęły się dotąd z twórczością angielskiego duetu, zdecydowanie polecam ich \”regularne\” płyty.