Emigrate – „Silent So Long”

26 grudnia 2014
ok. 2 minut czytania

Fajnie jest grać w znanym zespole, bo wtedy sławni muzycy chętniej przyjmą zaproszenie w gościnę na album. Richard Z. Kruspe na pewno doskonale zdaje sobie z tego sprawę, a przez dwie dekady z Rammstein tych znanych, a nawet legendarnych, zdążył paru poznać.

Na pierwszą od siedmiu lat płytę Emigrate zaproszenie przyjęli między innymi Lemmy z Motörhead, Jonathan Davis z Korn, Marilyn Manason, Peaches. Robi wrażenie. Jednakże po wysłuchaniu „Silent So Long” pewne jest, że niektóre wybory nie były trafione. Mam na myśli Lemmy’ego, którego jako artystę uwielbiam, ale do tej laserowo wycyzelowanej i sterylnej brzmieniowo metalowo-industrialnej muzyki za cholerę on nie pasuje. „Rock City”, w którym daje gardła, to jeden z najsłabszych punktów płyty. Świetnie wypada za to Peaches, nieźle Manson oraz Davis (odpowiednio, „Get Down”, „Hypothetical”, „Silent So Long”). Pewnie dlatego, że weszli w buty, które stoją niedaleko od ich własnych. Najlepiej prezentuje się jednak sam Kruspe. „Born On My Own”, zaczynający się w stylu Depeche Mode i rozwijający się w mocny, epicki, metalowo-industrialny hymn „Giving Up”, „My Pleasure”, „Faust” oraz „Happy Times”, w którym wsparcia wokalnego udziela Niemcowi partnerka i mama jego córki, Margaux Bossieux, to piosenki wysokiej klasy. Rasowo brzmiące, nagrane z nowym bębniarzem, którym jest tłukący się także w Apocalyptice Mikko Sirén.

Gitara Richarda to niezwykle ważny składnik stylu Rammstein. Stylu, który Niemiec współtworzył. Emigrate to bliski kuzyn tej grupy. Śpiewający w innym niż ona języku, ale mający mnóstwo podobnych cech. Do tego całkiem zdolny i mający coś ciekawego do powiedzenia. Zawsze pozostanie w cieniu, od czasu do czasu dając nam ciekawą muzykę. Mnie taki układ pasuje. O arcydziele nie ma mowy. O płycie solidnej, na pewno jest.