Erykah Badu – „New Amerykah Part Two (Return of the Ankh)”

9 listopada 2010
ok. 2 minut czytania

Zgodnie z tytułem dostaliśmy drugą część opowieści o Nowej (Am)Eryce. Kontynuacja jest, ale bardziej w samym założeniu aniżeli muzyce. O ile bowiem wydawnictwo sprzed dwóch lat ukazało nam artystkę walczącą, nastawioną bardzo bojowo, to nowy album jest zdecydowanie bliższy klimatom rewelacyjnego debiutu „Baduizm” oraz EP-ki „Worldwide Underground”. Erykah tym razem zostawiła z boku kwestie polityczne oraz społeczne, stawiając na uczucia. Całą gamę uczuć. Miłość, nienawiść, przyjaźń, samotność, ból, które idą ze sobą często w parze, chociaż wydają się być tak odległe od siebie. Wspaniale obrazuje to już przepiękne „Window Seat”, w którym Badu śpiewa o chęci ucieczki chociaż na chwilę od spraw codziennych, ale ucieczka ta jest jej potrzebna nie tylko do medytacji oraz refleksji, ale również do usłyszenia „wróć do mnie, czekam, jesteś potrzebna”. Teksty są jak zwykle u Eryki głębokie, bardzo szczere, skłaniające do myślenia.

Wokalistka przykłada do nich od zawsze ogromną wagę i można odnieść wrażenie, że stawiając tym razem na bardzo oszczędną, spokojną muzykę, postanowiła właśnie na lirykę oraz swój wokal postawić główny nacisk. Nie znaczy to na szczęście, że w związku z tym muzyce czegokolwiek brakuje. Madlib zaszokował hipnotycznym, szalenie eklektycznym „Incense” z partiami harfy w wykonaniu Kirsten Agresty, ale dostarczył też Eryce funkowe „Umm Hmm”. Utwory wyprodukowane przez samą Badu oraz Karriema Rigginsa to piękne kompozycje hip-soulowe, wykorzystujące znane sample. Moim faworytem jest bardzo klimatyczne, zmysłowe „Out My Mind, Just In Time”, a konkretnie druga część tej piosenki. Niby prosta, ale jakże piękna, poruszająca.

Erykah Badu należy do grona artystów, których płyty można kupować w ciemno. Tak było dotąd i nic się nie zmieniło. „Baduizmania” trwać będzie wobec tego w najlepsze, ale z takim nałogiem walczyć po prostu nie wypada.