FFS – „FFS”

16 czerwca 2015
ok. 1 minuta czytania

Panowie nie wysilili się specjalnie i wspólny projekt ochrzcili po prostu FFS. Jest to pierwsza wskazówka dotycząca tego, czego należy spodziewać się po ich płycie. Najprościej rzecz ujmując to Franz Ferdinand + Sparks. Zazwyczaj podobne kooperacje ciężko wrzucić w arytmetyczne równanie, ale tutaj tak właśnie jest. Trochę tanecznego rocka charakterystycznego dla Szkotów, trochę popu i nowej fali od Amerykanów. Skoczne rytmy typowe dla Aleksa Kapranosa i spółki oraz bogatsze, lekko kabaretowe aranże braci Mael.

Jest w tym energia, chemia, zgrabne melodie oraz nutka dekadencji. To wpadające w ucho piosenki, raz żwawe („The Man Without a Tan”), raz ckliwie balladowe („Little Guy from the Suburbs”). Chwilami bardziej surowe, rockowe („Save Me from Myself”), kiedy indziej ociekające synthpopowymi kolorami („Johnny Delusional”). Nigdy jednak oczywiste, przewidywalne, banalne. Mnóstwo w tych kompozycjach pobocznych wątków, zwrotów akcji, niespodzianek. Dziwacznych pomysłów, iście barokowych rozwiązań. Szalona, muzyczna karuzela.

Najbardziej zaskakuje, że wszystko na „FFS” gra, wszystko do siebie pasuje (nawet jak pozornie nie pasuje) i przenika się bezkolizyjnie. Właściwe proporcje, wzorowa symbioza, a dla słuchaczy kupa frajdy.