Fisz Emade – „Zwierzę bez nogi”

29 listopada 2011
ok. 2 minut czytania

Panowie Waglewscy nagrywają już grubo ponad dziesięć lat, nic więc dziwnego, że ogłaszają się weteranami sceny. Z bagażem doświadczeń, wieloma płytami, które przeszły do rodzimej klasyki, mogą pozwalać sobie na nagrywanie dokładnie takiej muzyki, jaką chcą, bez żadnych kompromisów. Nie wiem, w jaki sposób to opisać, ale… to po prostu słychać na płycie. Słychać, że Fisz, Emade i Eprom (autor niesamowitych skreczy na całym albumie i współproducent) nagrali dokładnie to, co chcieli, czyli swoisty hołd dla starej szkoły hip-hopu, ale z obowiązkowym ukłonem również dla elektroniki oraz dubu (niezwykle klimatyczne „Tak to robimy”). Przez całą płytę słychać echa fascynacji stylem produkcji J Dilli z jednej strony (bardziej miękkie, relaksujące podkłady), a z drugiej szalonymi, wiecznie eksperymentującymi Beastie Boys. Prawdziwa radość dla ucha! Emade już nie raz udowadniał, że jest producentem na światowym poziomie, a teraz tylko to potwierdził. W wielkim stylu, zaakcentujmy to. Nie sposób też przyczepić się do Fisza. Bawi się słowami, sięga do historii sprzed lat, nie potrzebuje gości, aby zapełnić cały longplay ciekawymi rymami. Nigdy nie był szablonowym raperem, który stawia na technikę, podwójne rymy i żonglowanie flow. Nie, to nie jego jazda. On jest oldschoolowcem, który zabiera mikrofon i zmienia się w mistrza ceremonii. A ceremonia to koniec końców prawdziwe święto dla wszystkich fanów otwartego, dobrego rapu.