Florence and the Machine – „Lungs”

14 lutego 2010
ok. 2 minut czytania

Dziwne trochę, by młoda dziewczyna tytułowała debiutancki album „Płuca”. Wystarczą jednak singlowe „Dog Days Are Over” i „Rabbit Heart (Raise It Up)”, by wszystko stało się jasne. Zresztą wokalistka, jeszcze przed premierą wyjaśniła tę kwestię. – Kiedy śpiewasz musisz umieć kontrolować płuca, kontrolować powietrze – powiedziała. – Płuca stają się najważniejsze. W pewnym momencie zaczynasz mieć na ich punkcie obsesję.

Florence tak właśnie śpiewa – pełną piersią, donośnie, ale nie krzykliwie. Jej głos jest jednocześnie silny i kruchy a w piosenkach mnóstwo jest przestrzeni, powietrza. W jej ekspresji słychać natomiast coś z Sinéad O’Connor. Chodzi o siłę, o umiejętność przekazywania głosem różnych emocji, bowiem – w odróżnieniu od dokonań Irlandki – muzyka Welch pozbawiona jest dramatyzmu. Pojawia się smutek, melancholia, ale bez rozpaczy. Angielka celuje w repertuar balansujący na granicy popu i indie z domieszką soulu. Natomiast klimat i aranżacje bardziej natchnionych kompozycji przywołuje skojarzenia z Kate Bush. Proszę się jednak nie bać. Welch nie jest jakąś nawiedzoną śpiewaczką. W tym, co tworzy jest mnóstwo popu, owszem tego bardziej szlachetnego, subtelnego, ale takim melodiom jak „Howl” po prostu nie sposób się oprzeć (ciarki na plecach murowane). Wokalistka pokazuje jednocześnie, że nie jedno ma oblicze. W zestawie znalazło się miejsce na bluesowe „Girl with One Eye” a takie „Kiss With A Fist” brzmi jak wynik kooperacji Kate Nash z Jackiem White’em. No i tu pojawia się jedyne zastrzeżenie…

„Lungs” to płyta nierówna zarówno pod względem jakości jak i stylu. Obok fenomenalnych nagrań pojawia się smęt typu „I’m Not Calling You a Liar” czy bardzo nijakie „Between Two Lungs” (szczęśliwie przewaga jest tych pierwszych). Florence jeszcze też do końca nie wypracowała swojego stylu. Wciąż szuka, próbuje, ale wiele wskazuje na to, że jest na najlepszej drodze, by stać się kimś więcej niż kolejną śpiewającą dziewczynką z UK. Osobiście mam nadzieję, że nie zacznie nadto kombinować, że nie porzuci popowego drygu na rzecz artystycznych ambicji. Innymi słowy, nie chciałabym, by podążała drogą, którą obrała Björk.