Flying Lotus – \”Until the Quiet Comes\”

6 października 2012
ok. 2 minut czytania

Muzyka Stevena Ellisona nigdy nie była lekka, łatwa i przyjemna. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że z biegiem lat, im bardziej zyskiwała na wirtuozerii, im bardziej piosenkowa się stawała, tym, co w sumie naturalne, szersze grono odbiorców zyskiwała. Na tle debiutanckiego \”1983\” z 2006 roku, wydana cztery lata później \”Cosmogramma\” była już niemal tak delikatna i przyjemna w odbiorze, jak miły w dotyku jest ręcznik po wypraniu w dobrym płynie zmiękczającym. Muzyk z Kalifornii uznał najwyraźniej, że to jest właściwy kierunek artystyczny i na nowym krążku go kontynuuje. W większym stopniu niż wcześniej postawił na kawałki wokalne, a gdy gośćmi są tak wspaniałe postaci jak Thom Yorke, Erykah Badu czy Niki Randa (fenomenalne nagranie \”Getting There\”), spodziewać się można wrażeń iście kosmicznych. Dźwiękowe podróże Lotusa coraz mniej opierają się o komputerowe i syntezatorowe efekty, zyskując bardziej ludzki, bujający wymiar za sprawą owocnej współpracy z instrumentalistami. I chyba właśnie teraz, dzięki temu, mamy do czynienia z prawdziwym elektronicznym jazzem XXI wieku. Kosmicznym, zupełnie wyrywającym z butów, ale wcale nie aż tak trudnym w odbiorze, jak mogłoby się zdawać. Bo niby jest awangardowo, odważnie, ale w oparciu o hip-hop, soul, ambient. Nie trzeba zresztą znać się na tych gatunkach, aby cieszyć muzyką Flying Lotusa. Wystarczy zamknąć oczy i dać się ponieść temu brzmieniu.

Żeby jednak z kosmosu rzucić malutki kamyczek do ogródka naszego bohatera, proste pytanie – dlaczego część kompozycji jest tak krótka? Dlaczego urywają się w momencie, gdy na dobrą sprawę dopiero się rozwinęły i w pełni nas wciągnęły? Dla mnie to zabieg niezrozumiały, który przynajmniej na początku nie pozwala w pełni rozkoszować się albumem jako całością.