Hatebreed – „The Divinity Of Purpose”

31 stycznia 2013
ok. 2 minut czytania

Jamey Jasta ma to do siebie, że to, co zapowiada, realizuje. Charyzmatyczny lider Hatebreed w przedpremierowych wypowiedziach anonsował „The Divinity Of Purpose” jako właśnie powrót do przeszłości. Kolejnym nawiązaniem do dawnych czasów był powrót do składu po wielu latach Wayne’a Loziniaka, który początki kapeli pamięta doskonale, bo był jej współzałożycielem. Nie wiem, czy to za sprawą gitarzysty Hatebreed postanowił dodać do swojej muzyki tyle oldschoolowych elementów, ale jeśli tak się stało, to dobrze się stało.

Zespół jest na scenie od blisko 20 lat, więc poznaliśmy go dość dobrze. Wiadomo więc, że Hatebreed doskonale potrafi łączyć hard core, thrash metal, punk. I łączy te style również na omawianym krążku. Lecz niczym ponownie naładowany akumulator, zyskał jakiś niesamowity zastrzyk mocy. Każda z kilkunastu piosenek z krążka poraża energią, każda jest jak dopalacz, niepozwalający usiedzieć w spokoju. Zażywanie w tym przypadku nie grozi skutkami ubocznymi. Numery wyrywają z butów, mimowolnie będzie się do nich machać łepetyną. Jest wśród kawałków jeden urody wyjątkowej, „Nothing Scars Me”, prawdziwy hymn, którego refren z pewnością fani będą wykrzykiwać na koncertach, ile sił w płucach.

Nie znam wielu zespołów, które w takiej estetyce muzycznej tkwią blisko dwie dekady, i są w stanie ciągle pozytywnie zaskakiwać i mieć tyle świeżości. Nawet jeśli spoglądają za siebie, wyciągają właściwe wnioski. Starzy fani Hatebreed będą zachwyceni. Jestem też przekonany, że po tej płycie przybędzie Amerykanom sporo młodych. Respect!