Hercules and Love Affair – „Blue Songs”

2 sierpnia 2011
ok. 1 minuta czytania

Kto po tytule obawia się, że czeka go seria smęcąco-zawodzących pieśni jest w błędzie. Owszem, melancholijna nutka czasem wybrzmiewa nieśmiało, całość jest jednak zdecydowanie taneczna i błyszcząca. Cudownie wirujące disco z uwodzącymi trąbkami pojawia się w zasadzie dwa razy – w okraszonym szalonymi smykami „Painted Eyes” i „Falling”. Poza tym znacznie tu więcej synth-popu, electro, rave’owo świdrujących zagrywek („My House”), minimalu z Atari, a czasem nawet dance’owych motywów rodem z lat 90. (jest jakaś pulsacja w „Step Up”, która z miejsca wywołuje skojarzenia z Technotronic). Jest też miejsce na akustyczne granie podlane delikatną psychodelią („Boy Blue”) oraz błogie wyciszenie („It’s Alright”).

„Blue Songs” wypada nieco gorzej niż debiut, za co częściową odpowiedzialność ponoszą zaproszeni goście. Kele Okereke z Bloc Party, Aerea Negrot i Shaun Wrigh nie mogą równać się z Antonym Hegartym, który swym nawiedzonym śpiewem wciągał w wir zabawy i porywał do utraty tchu. Drugi krążek nie ma też tej świeżości i elektryzującej energii, która emanowała z poprzednika.

Nowojorczycy nadal potrafią jednak nadać utworom barokowego przepychu, mieszając syntetyczne dźwięki z klasycznym pianinem, smykami czy dęciaki. Wciąż udaje im się też pisać zgrabne, taneczne, kolorowe piosenki pełne elektronicznych niespodzianek.