Trasa „Somewhere Back In Time”, w ramach której Anglicy ponownie odwiedzą nasz kraj, stanowi nawiązanie do tournée sprzed blisko 25 lat, kiedy zespół promował na żywo album „Powerslave”. I właśnie materiał uwieczniający „World Slavery Tour” wypełnił dwupłytowe DVD.
Nie jest to pierwsze wydawnictwo Iron Maiden, którym można rozkoszować się w domowym zaciszu. To jest jednak absolutnie wyjątkowe. Pierwszy krążek wypełnia cały koncert, jaki kapela dała w kalifornijskiej Long Beach Arena. I oto pojawia się okazja, aby zobaczyć/przypomnieć sobie długowłosego Bruce’a Dickinsona z grzywką i jego owłosioną klatę, tudzież Steve’a Harrisa w pasiastym, brutalnie obcisłym kostiumie. Jest też gigantyczny Eddie jako zwisająca nad zestawem perkusyjnym mumia i wiele egipskich dekoracji oraz mocno dziwacznych akcesoriów. Pełen przepych, na jaki pozwolić może sobie tylko Iron Maiden. Trzeba przyznać, że wartość wizualna jest niewymiernie cenniejsza, niż muzyczna z uwagi na jakość nagrań. Nie ma jednak co kręcić nosem, bowiem mówimy tu o utworach, które zarejestrowano w 1984 roku. Poza tym, czeka nas jeszcze drugi dysk z obłędnymi dodatkami.
Niby nic nadzwyczajnego. Wywiady, archiwalne materiały, fragmenty występów. Owszem dowiadujemy się, że koncerty stanowiły świetną zabawę nie tylko dla fanów, ale i dla muzyków. Okazuje się ponadto, że panowie mają do siebie sporo dystansu, a i poczucia humoru im nie brakuje. Nas interesuje jednak przede wszystkim dokument „Behind The Iron Curtain”, który w dużej mierze nakręcono w Polsce, gdzie kapela zagrała wówczas w pięciu miastach, a tym samym spędziła w naszym malowniczym kraju trochę czasu. Czym fani ze Szczecina witali idoli? Nie, nie był to alkohol, lecz… gerbery (!!!). Nie wszyscy chyba także wiedzieli, że chłopcy z Iron Maiden pojawili się na pewnym weselu, wykonując „Smoke On The Water”. Jest również mecz piłki nożnej przeciwko naszym artystom i dziennikarzom muzycznym, a także zatrważająca liczba mężczyzn z wąsami oraz w bardzo krótkich spodenkach.
Smaczków tu co nie miara, a każda minuta cieszy coraz bardziej. A że 7 sierpnia Dickinson kończy 50 lat, do koncertu trzeba się przygotować należycie. Up the Irons!