Iza Lach – „Krzyk”

17 maja 2012
ok. 2 minut czytania

Lach proponuje nasączony syntezatorową elegancją pop. Delikatny, eteryczny, nieco melancholijny, co podkreślają bardzo dziewczęce, niegłupie teksty. Mnóstwo w tym gracji, kobiecego wdzięku. Czasem robi się bardziej tanecznie, radośnie jak w pulsującym „Chociaż raz”, „uśmiechniętym”, „Idź stąd” czy lekko rozbrykanym „Jeśli upadniesz”, większość materiału ma jednak jesienny klimat. Obok rozmarzonej elektroniki (tylko czasem ostrzejszej, daftpunkowatej) nie brakuje gitar (kapitalne intro w „Futrze”), dźwięków akustycznych („Boję się”), ulotnych smyków, ciepłych chórków.

Iza Lach zrobiła sobie znakomitą sesję zdjęciową, ozdobiła płytę świetną okładką i muzycznie dała z siebie bardzo dużo. Krótko mówiąc, dołożyła wszelkich starań, by była to kapitalna płyta. Ale nie jest. Niby wszystko się tu zgadza, począwszy od oprawy wizualno-graficznej, przez produkcję i słowa, po leniwe melodie i zwiewne aranżacje. Poszczególne elementy są bez zarzutu, jednak czegoś na „Krzyku” brakuje. Muzyka wylewa się z głośników niemal niezauważona. Pozbawiona jest charakteru, magnetyzmu. Pomimo wielkiego uroku jest po prostu transparentna.

Pewnie się czepiam i oczekuję zbyt wiele, ale kiedy słucham nowej płyty łodzianki po prostu nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to zaledwie namiastka jej możliwości. I nawet mam lekkiego kaca, że nie rozpływam się w zachwytach. Iza nagrała bowiem mądry popowy album (jak dziwnie, by to nie brzmiało). Ładny, wdzięczny, fantastycznie wyprodukowany, ale bez iskry, bez tego czegoś, co uzależniłoby mnie od muzyki Lach. Jeśli jednak na trzecim longplayu uczyni tak wielki postęp jak na „Krzyku” względem debiutu, czeka nas naprawdę wspaniała płyta.