Jamie Foxx – „Best Night of My Life”

27 lipca 2011
ok. 2 minut czytania

Na czwartym albumie śpiewający gwiazdor kina nawet nie próbuje udowodnić, że ma coś ciekawego do powiedzenia. Wszystko obraca się wokół schematu – kobiety, imprezy, kobiety, pieniądze, kobiety, luksusowe życie, kobiety. Nie, o niczym nie zapomniałem. Ten trwający niespełna godzinę materiał jest naprawdę tak monotonny, mdły w warstwie lirycznej, że nawet niezłe wejścia gości (m.in. Rick Ross, Justin Timberlake i Drake) niespecjalnie go ratują. Oczywiście mówię tutaj o wartościach artystycznych, bo nie jest wcale wykluczone, że w kontekście tła do randki taka tematyka może być strzałem w dziesiątkę.

Lepiej od warstwy tekstowej wypada głos Foxxa, chociaż też zjawiskowym czy wyjątkowym określić go nie można, oraz muzyka na płycie. Jednak czy można się temu dziwić, biorąc pod uwagę budżet włożony w produkcję oraz nazwiska kompozytorów? Raczej nie. Wśród tych, którzy odebrali czeki za „Best Night of My Life” są m.in. Danja, Eric Hudson, Bink i Rico Love, czyli ludzie od dawna dostarczający bity na najmodniejsze krążki pop/R&B. Nie usłyszymy co prawda nic świeżego, nic wielce poruszającego, ale wstydu też nie ma. Najmocniejsze punkty to „Freak”, „Living Better Now”, „15 Minutes” oraz bonusowe „Sex On The Beach”, chociaż mówiąc szczerze, nagrania jakoś wielce się od siebie nie różnią.

Foxx chciał z pewnością, aby cały materiał był spójny, wprowadził słuchacza w miły nastrój. Niestety wpadł w pułapkę, bo z najlepszą nocą w życiu kojarzyć się powinno raczej szaleństwo, a nie nuda. Tego pierwszego mamy tutaj jak na lekarstwo, drugiego zaś aż za dużo.