Jane’s Addiction – „The Great Escape Artist”

15 kwietnia 2012
ok. 2 minut czytania

Gdyby to był przeciętny zespół, składający się z przeciętnych muzyków, „The Great Escape Artist” byłoby spektakularną katastrofą. Reaktywacja, zresztą druga z kolei, ponowne odejście basisty, krótki romans z Duffem McKaganem, rozstanie w tajemniczych okolicznościach, w końcu zaangażowanie Dave’a Sitka z TV on the Radio w roli basisty, pomocnika, konsultanta i bóg-wie-kogo. Tak pokrótce wyglądała praca nad nowym dziełem kalifornijskiej grupy. Na domiar złego straszyli, że inspirowali się Radiohead i Muse, że dużo syntezatorów i elektronicznych efektów. Tymczasem powstał kolejny, znakomity album Jane’s Addiction. Mocny, zaskakujący, nowoczesny, zachwycający.

Jest przeszywająca, bardzo metaliczna gitara Dave’a Navarro, pełen pasji śpiew Perry’ego Farrella, miękkie, selektywne bębny Stephena Perkinsa. Poza tym mnóstwo warstw, usianych gęsto rozmaitych dźwięków, krystaliczna produkcja. Na kolana rzuca już otwierający zestaw kawałek. Każdy młody twórca, który marzy, by nagrać potężnie brzmiący utwór powinien posłuchać właśnie „Underground”. Nie trzeba młocki, naparzających się instrumentów, wrzasków. Nie chcę opisywać poszczególnych numerów, bo to nie jest singlowy krążek, choć muszę wyróżnić siejący emocjonalne spustoszenie u niżej podpisanej „Twisted Tales”. Cały album to natomiast żywioł, nieokiełznana siła natury. Rzecz porywająca niczym huragan, majestatyczna niczym tsunami. Zderzenie frontów, z których powstaje szalona burza, grzmiąca, błyskająca, ale przynosząca rześki powiew, piękne kolory i swoiste ukojenie. „The Great Escape Artist” to w zasadzie typowa płyta Jane’s Addiction. Zupełnie inna od poprzednich, bardzo inteligenta, niezwykła, doskonała.

Na początku roku Navarro twierdził, że ludzie będą mówić, że to dziwnie piękna płyta. Miał rację. To dziwnie piękna płyta. Bardzo piękna.