Jarvis Cocker – „Jarvis”

2 listopada 2006
ok. 1 minuta czytania

Jarvis Cocker, bo o nim mowa, nagrał właśnie pierwszy solowy album i chociaż ostatnie dokonania grupy Pulp, z którą nieodzownie jest kojarzony, nie należały do wybitnych, zatytułowana nieco megalomańsko płyta „Jarvis” jest jeszcze słabsza. A prawdę mówiąc, wręcz kiepska. Jest smutek, ale nie ma bólu; są uczucia, nie ma namiętności; jest melancholia, lecz nie ma dramatu. Gdzieś tam między kompozytorskimi miernotami, których na krążku mamy bez liku, przebłyskują nieco bardziej urodziwe fragmenty, ale żaden nie zachwyca i nie wzrusza. Utwory są proste, ascetycznie zaaranżowane, nijakie i raczej nudne. Zupełnie nie ma się o czym rozpisywać, ponieważ dźwięki z poszczególnych kawałków (ni to wolnych, ni to szybkich) nie robią nic, tylko snują się bezsensownie.

Uczciwie trzeba przyznać, że nie doszło do jakiejś tragedii. Niestety, znając talent Jarvisa Cockera nie sposób oprzeć się wrażeniu, że inspiracją do nagrania owego dzieła były topniejące zasoby finansowe artysty. I przykro słuchać, jak kolejny bohater zmienia się w przeciętnego gościa.