Jennifer Lopez – „Love?”

28 października 2011
ok. 2 minut czytania

Gwiazda nie zrealizowała wcześniejszego pomysłu na nowy pseudonim (Lola) i ucieczkę do hip-hopu. Co prawda elementy rapu na płycie mamy, są nimi chociażby gościnne udziały Pitbulla oraz Lil Wayne’a. Od strony muzycznej wydawnictwo to zdecydowany, bardzo niski ukłon w stronę muzyki tanecznej z elementami popu.

Jak w tej stylistyce spisuje się Lopez? Świetnie, naprawdę bez zarzutu. Jeśli ktoś lubi szaleć w dyskotekach i na imprezach klubowych, a nie skupia się na zawartości tekstowej czy popisach wokalnych, w płycie „Love?” zakocha się od pierwszego usłyszenia. Zatrudnienie doskonałych producentów, świetnie orientujących się w tym, jak robić taneczny pop (m.in. RedOne i sama Lady GaGa!) okazało się strzałem w dziesiątkę. Na szczęście na płycie nie ma już więcej kawałków samplujących w tak bezwstydny sposób jak „On the Floor”, w zamian są to potencjalne hity „Papi”, „Invading My Mind” i „Hypnotico”. A jak ktoś woli spokojniejsze rytmy z domieszką R&B, z przyjemnością sięgnie po „Run The World” czy „I’m Into You”. Rzewnych, nudnych ballad nam zaoszczędzono, a ograniczenie albumu do raptem dwunastu piosenek sprawia, że nie mamy nawet kiedy się nim znudzić.

„Love?” to nie jest już taki powiew świeżości w popowym świecie, jak nagrania Lopez sprzed dekady. Płytę należy traktować raczej jako umiejętne połączenie patentów znanych z nagrań Katy Perry, Ke$hy i Lady GaGi, ale za sprawą ognia i temperamentu gospodyni jakoś bliżej mi do niej, aniżeli wspierającej się auto-tune’em młodzieży.