Kelis – „Kelis Was Here”

29 sierpnia 2006
ok. 2 minut czytania

Dotąd dała się poznać jako wokalistka rapująca, zbuntowana i z nadwyżką tupetu. Nie bała się krzyczeć, wręcz wydzierać na całe gardło, muzycznie i wizualnie prowokować. Ale w przypadku Kelis nie można skupiać się tylko na tym, co zewnętrzne. Z każdym albumem wzrasta bowiem jej prestiż i wartość jako artystki, kreatorki samej siebie. Niepowtarzalnej i jednocześnie szalonej. Tytuł nowej płyty Amerykanki odwołuje się do napisów często pojawiających się na ścianach jako graffiti: „Byłam tutaj”. Chce ona dobitnie zaznaczyć swoją obecność, a przy okazji zostawić po sobie jakiś ślad, a właściwie ślady, bo na krążku „Kelis Was Here” aż kipi od pomysłów i emocji.

Na czwartym w dorobku albumie Kelis jawi się jako dusza towarzystwa. Potrafi stworzyć nastrój sprzyjający zabawie – wystarczy posłuchać prowokujących do tańca utworów „Weekend” (gościnnie pojawia się Will.I.Am.), „Appreciate Me” (tu wspomaga ją słynącą z „pokręconych” rytmów Missy Elliott oraz chór gospel) czy „What’s That Right There” (napisany wspólnie z mężem, raperem Nasem).

Kelis zwraca również uwagę swą przekorą. Dobrze bawi się żonglując konwencjami: a to R&B i hip hop, a to R&B i funk, a to R&B i new wave (czy to możliwe?!). Istnieje właściwie na pograniczu gatunków. We wspomnianym kawałku „Bossy” droczy się, flirtuje, a czyni to do mechanicznej, ciężkiej, wręcz obsesyjnie powracającej melodii. Podobnie brzmi nagranie „Blindfold Me”, w którym słychać rockowe ozdobniki. Zupełnie inna wokalistka pojawia się w balladzie „Like You”, gdzie jako tło wykorzystuje arię operową. Z kolei w kompozycjach „Living Proof” czy „Trilogy” zaskakuje subtelnością, przy dość prostym podkładzie tworząc pełną emocji, intymną atmosferę.

I taka Kelis, przyznaję, najbardziej przypadła mi do gustu.