Kelly Clarkson – „Piece by Piece”

16 marca 2015
ok. 2 minut czytania

Jedną z zalet muzyki pop jest to, że te utwory łatwo się śpiewa. Najlepsze są te, które można wręcz wykrzykiwać, śpiewać pełną piersią i przez chwilę, czy to wycierając kurze czy jadąc samochodem, poczuć się jak gwiazda brylująca na scenie. Lata 80. obfitowały w takie nagrania. „Love is a Battlefield” Pat Benatar, „Tell It To My Heart” Taylor Dayne czy „I Need a Hero” Bonnie Tyler. Wielkie piosenki, z wielkimi refrenami, zaśpiewane wielkimi, mocnymi głosami. Podobnym numerem jest „Nostalgic”. Zgrabna melodia na przyjemnym synthpopowym podkładzie, z ślicznymi chórkami i refrenem, przy którym człowiek łapie dezodorant czy butelkę ketchupu, i udaje, że to mikrofon. Kapitalna energia, rockowy charakter, świetny podlany melancholią klimat i emocje, które potrafi wyrazić tylko kobieta. Clarkson jest idealna do takich piosenek. Trochę dumnych, trochę gorzkich, takich, które w filmach puszcza się do scen, gdzie dziewczyny jeżdżą na wrotkach. Przede wszystkim ma kapitalny, lekko chropowaty, kawał głosu, który z łatwością i lekkością niesie piosenkę.

Napisałam tak dużo o tym jednym utworze, po pierwsze, dlatego, że naprawdę jest wyśmienity, wręcz uzależniający, po drugie dlatego, że Kelly zapowiadała, że nagrywa popową płytę. Niestety, więcej takich popowych perełek na „Piece by Piece” nie znajdziemy. Owszem, nie brakuje dobrych numerów. Dramatyczne, hollywoodzkie „Invincible”, który napisała Sia, fortepianowy duet z Johnem Legendem („Run Run Run”), przebojowe R&B z edycji deluxe („Bad Reputation”), na pewno zasługują na pochwały. Większość materiału jest jednak mocno zachowawcza i konfekcyjna. Dziewczyna ma genialny głos, który w rozbujanych syntetycznych banałach („Good Goes the Bye”) czy kolorowych, skocznych, kalifornijskich dźwiękach („Heartbeat Song”) najzwyczajniej się marnuje. Clarkson brakuje zdecydowania, odwagi, polotu. Za często chowa się za bezpiecznymi rozwiązaniami i aranżacjami rodem z „Idola” (z którego zresztą się wywodzi).

„Piece by Piece” to już siódma płyta 32-latki. W USA jest sporą gwiazdą i na pewno nowe wydawnictwo jej statusu nie zachwieje. Mnie jednak szkoda, że większość tej płyty jest po prostu przeciętna, tendencyjna, mimo różnorodności raczej nijaka. Ale „Nostalgic” to popowe mistrzostwo świata.