Klaxons – „Love Frequency”

24 czerwca 2014
ok. 1 minuta czytania

Klaxons znów sięgają po nu-rave’ową stylistykę. Wysokie tony, jeszcze wyższe wokale, emocjonalne falowania, dźwięki przywodzące na myśl syreny. Jest imprezowa energia, pozytywny klimat, taneczne rytmy. Są przyjemne produkcyjno-aranżacyjne smaczki (gitary w „Children of the Sun”), odpowiednia dawka nostalgii („There Is No Other Time”), a materiał, choć zbudowany z archiwalnych patentów, brzmi dość świeżo. Na pewno można się przy „Love Frequency” dobrze bawić, o ile wpadniemy na to, by właśnie tego longplaya posłuchać. Brakuje tu bowiem przebojów, kapitalnych melodii, magnesów, piosenek-rzepów, które przyczepiają się i nie chcą oderwać, numerów, które mogłyby stać się soundtrackiem nadchodzących wakacji i okołofestiwalowych party.

„Love Frequency” przecieka przez palce, wpada jednym uchem, wypada drugim. Gdzieś może na chwilę zagnieździ się refren z „Atom to Atom” czy kolektywny zew „Rhythm of Life”, ale tylko do momentu, gdy nie usłyszymy czegoś bardziej chwytliwego.

Trzecia płyta zdobywców Mercury Prize to typowy przeciętniak. Niby jest w porządku, słuchanie nie boli, ale do zachwytów czy zachwalania znajomym jest daleko. Nie ma nic złego w takich albumach. Nie każdy musi zwalać na kolana, ale w czasach natłoku muzyki, takie krążki po prostu przepadają. Ja już sięgam po następny.