K’naan – „Troubadour”

14 maja 2010
ok. 2 minut czytania

Dla K’naana to już trzeci album w karierze i, co coraz rzadsze we współczesnej muzyce, każdy kolejny okazuje się lepszy. Muzyk absolutnie nie osiadł na laurach, a o tym, jakim szacunkiem jest darzony w środowisku muzycznym niech świadczy lista gości – m. in. Mos Def, Damian Marley, Adam Levine i… Kirk Hammett. Dziękuję, nie mam pytań! Mam za to masę radości związanych ze słuchaniem „Troubadoura”. Z opowieści rapera, który lubi też podśpiewywać i robi to z klasą, dowiadujemy się niesamowitych historii związanych z jego życiem. Uciekł wraz z matką z Somalii w dniu, kiedy wybuchła tam wojna domowa. Wojna domowa to w sumie za delikatne określenie. Lepszym jest rzeź tysięcy niewinnych ludzi. K’naanowi się udało. Osiadł na krótko u ojca w Harlemie, a później przeniósł do Kanady, gdzie w końcu mógł się oddać swojej wielkiej pasji – muzyce.

Ale to nie jest wcale album z happy endem. To seria opowieści o prawdziwej wojnie, o dramatach, które rozgrywają się na świecie co dnia. To wiele mocnych ciosów w środowisko ściemnionego gangsta rapu, którego bohaterowie z prawdziwą wojną, walką o przetrwanie i dramatami mieli do czynienia co najwyżej w telewizji. To cała masa błyskotliwych spostrzeżeń natury społecznej, po których człowiek bezwiednie oddaje się refleksji. Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, K’naan zmusza człowieka do rozmyślań, nie pozostawia słuchacza obojętnym. W dodatku wybrał świetne, bardzo kolorowe, bujające produkcje. Wielobarwne, sięgające po reggae, soul, brzmienia alternatywne.

To wszystko sprawia, że mamy do czynienia ze świetną płytą. Rewelacja. Nic dodać, nic ująć.