Laibach – „Spectre”

30 kwietnia 2014
ok. 2 minut czytania

Laibach jest w obecnych czasach jak Jugosławia, obecna duchem, pozostająca w pamięci, jednak rozbita, a nowa płyta cierpi na syndrom „Kapital” z 1992, który zmienił brzmieniowe oblicze grupy i wprawił w osłupienie niektórych zagorzałych martialowo-industrialnych fanów. To, że będzie brzmiała bardzo syntetycznie było oczywiste, po bardzo udanym „WAT” czy choćby hymnowym „Volk” jednak chyba nikt nie spodziewał się takiej… delikatności.

Nowe kompozycje to piosenki nawiązujące do stylistyki „NATO”, a momentami, gdyby nie były ubrane w syntetyczne dźwięki mogły by być prezentowane na przeglądzie piosenki aktorskiej i poetyckiej („Walk with me”, „We are…”, „Koran”) choć obyci z Laibachem będą je odbierać jako igranie z konwencją. A czy pozostało coś z innych, stałych atrybutów Słoweńców? Tak, na pewno głos Milana Frasa, który operuje głównie melodeklamacjami i oczywiście podniosłe, czasem kontrowersyjne teksty. Jednak w nowych utworach nie ma wyraźnej drapieżności, a wrażenie łagodności potęguje nominowana do stałej i momentami wiodącej wokalistki, Mina Siler.

Mimo swego spokojniejszego charakteru nie jest to wesoła płyta; wylewa się z niej smutek, złość i żal za nie do końca udaną koegzystencją krajów Europy, czego dobitnym wyrazem jest „Eurovision”, będący najbardziej podniosłym momentem płyty.

Poza brzmieniem i klimatem album zaskakuje także zawartością, bo tym razem nie ma niemieckich tekstów i coveru. Nie ma na podstawowej części płyty, ale 4 ostatnie utwory są tzw. bonusami i wśród nich znalazła się szaleńcza, niby dubstepowa przeróbka songu Serge’a Gainsburga (po francusku) i standard B.L Jeffersona z 1928 znany także z wykonania Boba Dylana.

Tak, ta płyta jest zaskakująca jak otwierający ją „The Whistleblowers”, ale może się podobać, po części dlatego, że długo trzeba było czekać na w pełni autorski album. A jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma… jak z Unią Europejską.