Lenny Kravitz – „It Is Time For A Love Revolution”

15 lutego 2008
ok. 2 minut czytania

Stuprocentowy Kravitz? To się okaże po czasie, nie można bowiem zapominać, że ostatnie dokonania artysty nie przedstawiały się nazbyt udanie i być może peany nad „It Is Time For A Love Revolution” są raczej wyrazem ulgi, że tym razem artysta stanął na wysokości. Bez żadnego skrępowania nawiązuje do twórczości Led Zeppelin, Davida Bowie czy The Rolling Stones. Momentami brzmi jak muzyka Red Hot Chili Peppers w połowie lat 90. – rockowo, ale z domieszką funky, soulu i bluesa.

Kravitz ma jednak nad nimi wszystkimi sporą przewagę, przynajmniej z punktu widzenia żeńskich fanek. Jest potwornie przystojnym facetem obdarzonym zmysłowym, seksownym głosem i wykorzystującym ten atut z pełną premedytacją. Dlatego też balladowe nagrania zdominowały płytę i… zaburzyły przy tym trochę jej spójność. O jeden, dwa „przytulaki” jest tu jednak za dużo. Nie chodzi nawet o ich poziom, tylko fakt, że Lenny potrafi na tyle mocno i z pazurem dać do pieca, że żal człowiekowi tak często przechodzić z rozbudzonej pozycji stojącej do horyzontalnej.

Największe szanse na przebój upatrywałbym w numerze tytułowym, „If You Want It” i „Love Love Love”. To nie tylko doskonale zagrane i zaśpiewane kawałki. To utwory o naprawdę ogromnym potencjale, śmiało nawiązujące do legendarnych nagrań Kravitza z okresu ostatnich dwóch dekad.

„It Is Time For A Love Revolution” to najmocniejsza płyta Lenny’ego od albumu „5”, wydanego już dziesięć lat temu. Artysta wyraźnie odżył i wrócił do niezłej muzycznej formy. Znów nagrywa rock z duszą, kusi i onieśmiela. Jeszcze tylko trochę więcej energii kosztem mizdrzenia się do pań i będzie naprawdę super.