Leona Lewis – „Spirit”

23 stycznia 2008
ok. 1 minuta czytania

Whitney Houston, Toni Braxton, Mariah Carey zamilkły, a Christina Aguilera albo eksperymentuje ze swingiem, albo rodzi dzieci. Tymczasem świat potrzebuje nieszczęśliwie zakochanych dziewcząt o pięknych głosach. Lewis zdecydowanie wie jak śpiewać i tęskni, i rozpacza i pragnie, a wszystko z wokalnymi ozdobnikami, smykami w tle, łagodnym rytmem. Nic dziwnego, że ludzie oszaleli na jej punkcie.

Chociaż gros piosenek na „Spirit” utrzymanych jest w podobnym, dość spokojnym tempie, producenci (lista płac niemal tak długa jak przy „Jurassic Park”) zadbali o subtelną różnorodność. Słyszmy więc chóry gospel („Whatever It Takes”, „Footprints in the Sand” ), jest coś dla fanów R&B („I’m You”), a prawdopodobnie z myślą o rynku amerykańskim przygotowano rozwiązania w stylu Timbalanda („Take a Bow”).

Lewis radzi sobie zupełnie dobrze w każdym przypadku, najlepiej wypada jednak w klasycznych, wyciskających łzy balladach. Stąd singlowy „Bleeding Love” to jeden z najsłabszych momentów na płycie, z kolei „Homeless” przy odrobinie szczęścia mogłoby równać się z „Beautiful” Aguilery.

„Spirit” to wyjątkowo efektowny produkt, gładki, wypolerowany i przemyślany w najdrobniejszych szczegółach. Wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że 22-letnia laureatka „The X Factor” będzie gwiazdą. Jeszcze większą niż dotychczas.