Letoya – „Lady Love”

27 sierpnia 2009
ok. 1 minuta czytania

„Lady Love” to porcja bardzo przyjemnego, ale jednak na dłuższą metę nużącego R&B z domieszką popu i rapu. Rzuca się w uszy, że piosenkarka bardzo chciała dopieścić materiał w stu procentach. Wypada ją pochwalić za dobór producentów (m.in. Ron Feemstar, Ryan Leslie, Warren Felder), którzy dostarczyli świeże kompozycje z pogranicza czarnej muzyki i popu w stylu Whitney Houston. Niewielu jest gości, za to wybrani wzorowo, bo zarówno Ludacris, jak też Brytyjka Estelle wnieśli nową jakość do „Lady Love”.

Czego zabrakło drugiej płycie Luckett? Tempa, dynamiki, energii. Album sprawdzi się doskonale, jeśli ktoś ma doła albo przeżywa odejście bliskiej osoby. Można go też posłuchać na zejściu po nazbyt gorącej poprzedniej nocy. I to na tyle.

LeToya ma bardzo dobry głos i wie, jak go wykorzystać. Na nowej płycie niewłaściwie jednak wyważyła proporcje, przez co krążek nudzi się gdzieś po 35-40 minutach. A szkoda.