Człowiek o personaliach Tomasz Mądry zwrócił moją uwagę ładnych parę lat temu. To w niemałej mierze dzięki niemu w minionych paru latach mogliśmy delektować się wydawnictwami Starsplanesandcircles oraz A Sea Ov Smoke. Żaden z tych projektów nie doczekał się kontynuacji, ale za to na horyzoncie pojawiły się Liście.
Nie znam się na niszowym kinie węgierskim, więc nie znajdę w nim tytułów, które mógłbym porównać do zawartości EP-ki. Jeśli są takie produkcje, to chciałbym je zobaczyć, bo Liście tworzą muzykę niezwykle frapującą, wciągającą, w kontraście do czarno-białego zdjęcia na okładce, skrzącą się rozmaitymi barwami alternatywy. Tomek (sample, klawisze), Karol (gitara, bas, wokal) i Marcin (perkusja) nagrali pięć piosenek, mówiących do nas językiem składającym się z fraz pachnącym lekko naćpanym Lechem Janerką z Klausem Mittfochem i Variété. Zakręceniem Kinsky, surrealistycznymi tekstami doomowego odpowiednika Apteki z najlepszych jej czasów albo Formacji Nieżywych Schabuff zanim zaczęli szturmować listy przebojów numerami o młotkowych, a za ich psychodeliczny sznyt odpowiedzialny był Jacek Pałucha. Jakiś ślad drone’ów rodem z Sunn O))), mrok, smutki i melancholia Joy Division również dość wyraźnie się objawiają. W tych niespełna 20 minutach dzieje się dużo. Sporo dają wokale Karola. Kojarzyły mi się ze złymi duchami z filmów, które właśnie obwieszczają jednemu z bohaterów, że ma przerąbane i żeby na zbyt wiele dobrego nie liczył.
Muzycy Liści zareklamowali się zdaniem: „To materiał, który musi zafrapować każdego fana alternatywnych brzmień, którego cechuje otwarty umysł”. Nie ma w tym arogancji. Raczej wiara we własne umiejętności, przekonanie i pewność, że stworzyło się coś ciekawego. Jak napisałem wyżej, niszowego kina węgierskiego za dobrze nie znam (mainstreamowego zresztą też), ale EP-ki słuchałem wiele razy. I do tego samego gorąco zachęcam!