Oto najnowszy przykład na potwierdzenie mojej tezy. Gdyby już dziesiąta propozycja Mary J. Blige zamykała się w dwunastu najlepszych piosenkach, byłby to zestaw znakomity. Talent wokalny i autorski 40-letniej Amerykanki nie podlega bowiem żadnej dyskusji. To artystka wybitna, jedna z prawdziwych pereł na scenie współczesnego R&B. Co jednak z tego, skoro na „My Life II… The Journey Continues (Act 1)” zwyczajnie przesadziła? Gdzieś do połowy longplaya wszystko jest w porządku. Mary śpiewa pięknie, przekazuje w piosenkach mnóstwo emocji, a gościnne udziały stanowią prawdziwą wartość dodaną, a nie wyliczankę na potrzeby lepszej promocji. „Feel Inside” z Nasem opiera się na samplu z Wu-Tang Clanu i przypomina klasyczne kooperacje rap – R&B z lat 90. Numer z Busta Rhymesem jest może trochę za bardzo syntetyczny, ale to i tak dwa poziomy wyżej niż wyczyny innych gwiazdek gatunku na bitach Davida Guetty. Nawet „Ain’t Nobody”, czyli interpretacja wielkiego hitu Chaki Khan wypada dobrze. Tempo niestety siada po kawałku z Beyoncé i już do końca płyta się dłuży. Najpierw tak trochę, a potem już niemiłosiernie. Może wiernym fanom Mary cierpliwości wystarczy, ja miałem już w pewnym momencie dość. Dlatego też nie mogę ocenić albumu lepiej niż jako po prostu niezły, solidny. To ocena składająca się z bardzo dobrej części pierwszej i przynudzającej końcówki. Szkoda, mogło być lepiej.