Meshuggah – \”Alive\”

4 lutego 2010
ok. 2 minut czytania

Muzyka Meshuggah to fenomen. Zawiła strukturalnie, niepokojąca klimatem i tekstowym przekazem. Zdecydowanie nie dla każdego, by nie napisać wprost, że dla wybranych, a doceniona na świecie. Także komercyjnie. Ciężkie, nisko brzmiące i hipnotyzujące zapętlone riffy, wwiercające się gitary duetu Thordendal- Hagström, perkusyjne łamańce Tomasa Haake, core\’owo-growlingowy, jednostajny wokal Jensa Kidmana. To w skrócie elementy stylu grupy. Ekstrakt możliwości koncertowych Meshuggah zawarto na \”Alive\”. Wybrano utwory nagrane w USA, Kanadzie i Japonii, gdy Szwedzi promowali album \”obZen\”. Materiał z tej płyty dominuje. Uzupełniono go utwory z \”Nothing\” i \”Chaosphere\”.

Meshuggah bardzo stara się, by było słychać niuanse, by smakować precyzję i klimat ich muzyki. Nie jest więc dziwne, że \”Alive\” selektywnie i naturalnie brzmi. Potęgę grupy można jednak poznać tylko podczas spektaklu, wystawiając receptory słuchu na brzmienie urywające łeb. Tylko bezpośrednio chłonąc zakręcony, transowy ciężar, poczujemy się wyjątkowo, a dzwonienie w uszach będzie miłym wspomnieniem występu. Taką pamiątkarską funkcję spełni dla tych osób \”Alive\”. Część z tych, którzy nie widzieli Meshuggah na żywo, będzie mimowolnie machać głową, wciągnięta przez gitarowy ciężar i nastrój jak z koszmaru. Choć wątpię, by wytrwali w tym stanie przez te ponad 60 minut. Reszta znudzi się lub zmęczy masywną, męczącą jednostajnością tej precyzyjnej machiny.

Studyjne dzieła Szwedów są spójne, przemyślane. Są refleksem emocji w określonym czasie i przez to wyjątkowe. \”Alive\” to kompilacja, a siła rażenia składanek jest mniejsza. Ale nie ma co rwać włosów z głowy. Żadna tragedia się nie dzieje. W końcu niewielu artystom udaje się wydać przekonujący album koncertowy. \”Alive\” to jedynie mniej imponujący rozdział w pięknej historii Meshuggah. Choć koncertowe wykonanie \”Bleed\” zachwyci niejednego.