Michael Bublé – „Michael Bublé Meets Madison Square Garden”

4 lutego 2010
ok. 2 minut czytania

Wydawnictwo „Michael Bublé Meets Madison Square Garden” to przede wszystkim DVD, na którym zobaczymy koncert artysty oraz całą jego otoczkę, w związku z czym CD można traktować jako bonus, przydatny na przykład do jazdy samochodem. Film pokazuje Bublé jako nadzwyczajnie uprzejmego, miłego człowieka, którego z pewnością każda dojrzała Pani chciałaby mieć za zięcia. Nie dość, że bogaty, przystojny, to jeszcze wspaniale śpiewa!

Dobrze, dość żartów, przejdźmy do muzyki. Jeśli komuś podobały się studyjne dokonania gwiazdora, z pewnością koncertowy materiał upewni go tylko w przekonaniu, jak wspaniałym jest artystą. W jego głosie jest swing, w jego podejściu sto procent profesjonalizmu, a to mieszanka, która musi owocować czymś interesującym. Niezależnie bowiem od tego, czy Michael śpiewa kompozycje przygotowane dla niego czy też covery (chociażby „Crazy Little Thing Called Love” Queen, „I’m Your Man” Leonarda Cohena), czyni to tak, że słuchaczom zapiera dech w piersiach. To tak naprawdę wspaniały pop-soul-jazz, mający komercyjne aspiracje, ale zaśpiewany z takimi emocjami, jakby od muzyki Bublé zależały losy świata. W akompaniamencie muzyków, którzy grają momentami oszczędnie i jakby w tle, zgodnie z zasadą Milesa Davisa – bez efekciarstwa, za to perfekcyjnie efektywnie.

Mógłbym tak pisać i pisać, ale uwierzcie – nadmiar słów nie ma sensu, bo „Michael Bublé Meets Madison Square Garden” trzeba po prostu słuchać, oglądać i chłonąć całym sobą. Kanadyjczyk sprawia wrażenie chłopaka z sąsiedztwa, ale talent ma jakby z innej planety.