Ministry – \”Relapse\”

28 marca 2012
ok. 2 minut czytania

Pięć lat temu, wydając album \”The Last Sucker\” (ostatni z trylogii płyt wysyłających do diabła George\’a W. Busha), lider Ministry zapowiadał rozwiązanie zespołu i odgrażał się, że pod tym szyldem nic premierowego już więcej nie nagra – choć oczywiście nie odpuścił sobie remiksów, składanek, koncertówek, płyt z przeróbkami… Rok 2012 przyniósł jednak zmianę planów i na rynek trafił właśnie dwunasty album legendarnego zespołu. I chociaż papa industrial, Al Jourgensen, zarzeka się, że ten powrót wymusił na nim kolega gitarzysta, a on sam po prostu nie miał siły już więcej mówić nie, to musiał się za Ministry zwyczajnie stęsknić. W innym wypadku nie nagrałby płyty tak energetycznej, tak szczelnie wypełnionej dziką radością muzycznego zniszczenia.

Oczywiście, nie ma co spodziewać się po Jourgensenie rewolucji – on swoją rewoltę w muzyce już zrobił. Znowu dostajemy więc od niego piorunujące, thrashowe riffy o odpowiednio metalicznym brzmieniu, bulgoczący krzyk, wściekłe partie bębnów z automatu i solidną porcję sampli. Czyli wszystko, na czym Ministry zbudowało swoją potęgę. Tym razem jednak zespół skupił się głównie na szybkich tempach. Dlatego mamy tu wyjątkowo nośne, dynamiczne utwory jak \”Double Tap\”, trafi się kapitalny, chóralny refren (\”Kleptocracy\”) czy fajny gotycki klimat rodem z The Sisters Of Mercy (\”99%\”). A chociaż Jourgensen nie ma już prezydenta Busha, na którego mógłby wylewać swoją frustrację, nie miał problemu ze znalezieniem sobie szeregu innych celów, wywołujących należytą wściekłość – najlepsze paliwo dla jego muzyki. Są to narkotyki (z którymi przez lata miał wielki problem), nierówności społeczne czy zachłanny przemysł muzyczny, który najchętniej żeruje na śmierci rockowych gwiazd. I\’m not dead yet! – krzyczy więc Al w \”Ghouldiggers\”. Po przesłuchaniu całego \”Relapse\” nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości.