Mos Def – „True Magic”

10 stycznia 2007
ok. 2 minut czytania

Dla wiernych fanów artysty „True Magic” będzie dalekim echem jego debiutanckiego solowego dzieła „Black On Both Sides” czy nagranego rok wcześniej w duecie z Talibem Kwelim krążka „Black Star”. Tam dały o sobie znać żywiołowy temperament i butna, pełna uwodzicielskiego uroku osobowość Mos Defa. Tym razem, szczerze mówiąc, zabrakło tych cech.

Dante Smith, jak naprawdę nazywa się nasz bohater, próbuje – z różnym skutkiem – uprawiać publicystykę, mówi o tym, co go drażni, wkurza i ogólnie wyprowadza z równowagi. Nie brakuje mu zaangażowania. Jednak sama krytyka polityki i polityków („Dollar Day”) czy też podejmowanie tematyki społecznej („Murder of A Teenage Life”) nie może i przecież nie stanowi jedynej siły rapu. Dobrze wiemy, że oprócz przekazywanej treści ważne są ekspresja, sposób wykonania, beat, no i muzyka. Nie mam zamiaru kwestionować umiejętności Mos Defa, które nie podlegają dyskusji, chcę jedynie zwrócić uwagę na ich niedostateczne, by nie powiedzieć dość mierne wykorzystanie w przypadku „True Magic”.

Wspomniałam wcześniej o kilku dobrych momentach tego longplaya. Takim jest dla mnie kompozycja „Napoleon Dynamite”, w której pobrzmiewa wciąż żywy duch funku. Na dobre oceny z pewnością zasługują również „Sun, Moon, Stars” i „Lifetime” – ballady prezentujące uwielbienie nowojorczyka dla soulu i jazzu. Ciekawie brzmi stonowany utwór „Crime & Medicine”, w którym wykorzystano sample kawałka „Liquid Swords” autorstwa GZA z formacji Wu-Tang Clan. Jest również gitarowe nagranie „Undeniable”. Tutaj Mos Def dowodzi, że nie podda się bez walki. Myślę, że można mu zawierzyć na słowo.