My Dying Bride – „For Lies I Sire”

20 września 2009
ok. 2 minut czytania

Poważna choroba zwie się odgrzewanym kotletem. Odgrzewanym nie zawsze umiejętnie, przez kucharza, który nie tyle zapomniał arkanów rzemiosła, lecz – w co mocno wierzę – miał chwilowe załamanie formy, odpływ weny, okresową pustkę w głowie, etc., dlatego nie bardzo miał pomysł, jak właściwie przyprawić mięsiwo. Po przyzwoitym „My Body, A Funeral”, później jest raczej nudnawo, pomimo tego, że zespół powrócił (i dobrze) do skrzypiec i dodał nieco surowizny do brzmienia, co wskazywałoby na kolejną zagrywkę z serii „wracamy do korzeni, aby przypomnieć młodszym fanom, jak to drzewiej bywało”.

Nie zapominajmy jednak, że mimo wszystko mamy do czynienia z klasykiem rzemiosła, tak więc we fragmentach doskonale znana potrawa, choć odgrzewana, smakuje całkiem miło. Wspaniałe momenty „For Lies I Sire” zaczynają się od „Santuario Di Sangue” i trwają już do końca. Oprócz przygniatających, grających unisono smutne melodie gitar, są świetne, niepokojące partie skrzypcowe, klimatyczne klawisze i różne odgłosy w tle (westchnienia, rżenie konia w najlepszym dla mnie, wspomnianym „Santuario di Sangue”), zaś Aaron Stainthorpe udowadnia, że poza niosącym ból i cierpienie świata melancholijnym, płaczliwym głosem, potrafi również krzyczeć, cedzić słowa przez ściśnięte gardło, a nawet blackmetalowo zacharczeć („A Chapter In Loathing”) do ekstremalnie szybkiego podkładu. Nie zmienia to faktu, że nie ma tu tak zapadających w pamięć kompozycji, jak „L’Amour Detruit”, „The Blood, The Wine, The Roses” czy „My Wine In Silence”, by odnieść się tylko do dwóch poprzednich wydawnictw Anglików. Do klasyków z „Dreadful Hours”, „Like Gods Of The Sun” bądź „The Angel And The Dark River” nie ma w ogóle co porównywać. Ale nie przekreślam ich, bo kiedyś nagrali bardzo dobre płyty i nie sądzę, żeby zapomnieli, jak to się robi. Wierzę, że Panna Młoda będzie umierać jeszcze długo.