Już na długo przed premierą nowej płyty, Nas narobił wokół niej sporo zamieszania. A to kontrowersyjnym tytułem, a to poruszaną na niej tematyką. Ostatecznie, ostała się jedynie ta druga, bo zamiast – bądź co bądź zwracającego uwagę – tytułu „Nigger”, raper zdecydował się na najbardziej beznadziejną opcję i nazwę… „Untitled” (nie ma przecież nic gorszego niż tytułowanie płyt „beztytułem”). Ale ten sztucznie nakręcany, medialny szum może mu przynieść tylko korzyści – im więcej przecież osób sięgnie po jego nowy album, tym lepiej. Zwłaszcza, że krążek naprawdę zasługuje na zainteresowania szerszej publiczności.
Nas dopracował swoje nowe dzieło w niemal każdym szczególe. Raper przede wszystkim nie razi w roli społecznego mentora – prawi kazania na temat amerykańskiej (ale nie tylko) rzeczywistości, widzi już Baracka Obamę na fotelu prezydenta, ale na całe szczęście nie przybiera pozy nieomylnego, doświadczonego życiem kaznodziei. Przygląda się raczej z boku i wytyka nieprawidłowości w działaniu systemu, uwypukla bolączki dnia codziennego w Stanach, rzuca mięsem w stronę tych, którzy powinni stać na straży prawa i społecznego spokoju. Jest w swoich poglądach ostry, ale i nie usilnie radykalny. Przede wszystkim zaś wyrazisty. Jego cięte riposty w połączeniu z mocnymi, eklektycznymi podkładami (szczególne brawa dla Stic.Mana z Dead Prez za świtne bity) składają się na jedno z najciekawszych tegorocznych wydawnictw z zakładki „hip-hop”. I jedno z lepszych w dyskografii Nasa.
Warto posłuchać. Choćby po to, by się przekonać, że rap wciąż zachęca do myślenia, a czarna muzyka nie kończy się na kawałkach do potrząsania tyłkiem.