Natalia Lesz – „Natalia Lesz”

13 listopada 2008
ok. 1 minuta czytania

Nieznana jeszcze kilka miesięcy temu Natalia Lesz od dawna mieszka w Stanach Zjednoczonych, ale jej muzyka to raczej wypadkowa tego, co dzieje się na scenie europejskiego popu, a nie rytmy znane nam z amerykańskich list przebojów. Nie ma tu żadnego R&B, hip-hopu, jest popowo z domieszką rocka, elektroniki, muzyki klubowej. Zasługa to producentów, dodajmy – bardzo znanych producentów. Za muzyką na płycie stoją Greg Wells (nagrywał m.in. z Pink i Deftones, stworzył muzykę do „Apologize” OneRepublic) i Glen Ballard (on z kolei współpracował z Céline Dion, Natalie Cole). Nie da się ukryć, że dzięki temu ścieżka dźwiękowa albumu „Natalia Lesz” trzyma naprawdę przyzwoity poziom.

Muzyka to jedno, wokal i teksty drugie. Lesz nie dysponuje niesamowitym, szalenie zapadającym w pamięć głosem. Jest najzwyczajniej w świecie solidna – ni mniej, ni więcej. Może to też kwestia tego, że nie śpiewa swoich tekstów, przez co chyba trudniej jej było wykazać prawdziwe emocje i uczucia, w efekcie przez większość albumu brzmi odrobinę… bezpłciowo.

Na siłę można by pewnie znaleźć na krążku więcej wad niż te wymienione akapit wyżej. Tyle, że nie ma takiej potrzeby. Natalia Lesz zaliczyła jak najbardziej udany debiut, który przy pewnej dawce szczęścia ma nawet szansę zaistnieć poza Polską. Produkt to bowiem na poziomie europejskim, choć raczej nie Ligi Mistrzów, a póki co finałowych faz Pucharu Intertoto.