Nelly Furtado – „The Spirit Indestructible”

17 września 2012
ok. 2 minut czytania

Wydaje się, że nic z tego. O ile wspomniane wydawnictwo, za którym stali Danja i Timbaland, pełne było nowoczesnych, wyznaczających popowy kanon hitów, na „The Spirit Indestructible” mocy jest znacznie mniej. Wydaje się zresztą, że Furtado wcale nie miała zamiaru nagrać kolejnego „Loose”, za wszelką cenę gonić za tym, co robią Rihanny, Katy Perry, Nicki Minaj. Postawiła raczej na to, co zawsze ją wyróżniało – mądre, pozytywne teksty, w których zamiast opowiastek o walorach własnego ciała i pojemności portfela, jest garść refleksji na temat życia. Furtado nie jest rzecz jasna szarą myszką, pozbawioną wiary w siebie, świadomości własnej fizyczności czy statusu społecznego. Nie, nic takiego. Tyle że w przeciwieństwie do wcześniej wymienionych, ona nie opiera o to całego albumu. Owszem, zaśpiewa o dobrym, miłym życiu, ale podkreślając przy tym, że warto konsekwentnie walczyć o swoje, ciężko pracować, bo na końcu czeka nagroda. Rozwinie wątek kobiecego piękna, ale w taki sposób, aby słuchające jej lekko zakompleksione dziewczyny dostrzegły własne atuty, zauważyły coś w sobie. Nelly zawsze taka właśnie była i cieszy, że konsekwentnie trzyma się takiego podejścia do muzyki. Szkoda tylko, że tym razem nie do końca trafiła z bitami. Najlepsze czasy Rodneya Jerkinsa są już dawno za nami. W 2012 roku przeciętnie próbuje on połączyć klimat klasycznego R&B w stylu TLC z tym, co robią teraz Boi1da, The-Dream, przez co płyta nie jest ani nowoczesna ani retro. Gdy wraca taka gwiazda, można było liczyć na trochę więcej.