Nickelback – „No Fixed Address”

16 listopada 2014
ok. 2 minut czytania

Nie, nie chodzi o to, że każdy ma w domu coś od Kanadyjczyków. Ich muzyka to konfekcja. Rzecz neutralna, nijaka, taka która wpasuje się w dowolną radiową ramówkę. Nic wyszukanego, wymyślnego. Żadnych dzieł sztuki, brawurowych pomysłów, tworzenia trendów. Mamy do czynienia z rzemiosłem i to nie jakimś supersolidnym. Nie ma więc co się zżymać, że Chad Kroeger i spółka nie proponują wybitnych rockowych hymnów, unikatowych rozwiązań, a większość ich piosnek pozbawiona jest charakteru. Taka po prostu ich natura. Kanadyjczycy potrafią jednak nagrać całkiem fajne utwory, których dobrze się słucha. Niestety, na „No Fixed Address” jest ich malutko.

Zapowiada się obiecująco „Million Miles an Hour” to zadziorny, dynamiczny kawałek, z niezłym riffem i skocznym rytmem. Kolejny, singlowy „Edge of a Revolution” też jest w porządku. Stadionowo-marszowo-bojowy. Jasne, nikt po wysłuchaniu tej piosenki nie pójdzie na barykady, ale jakieś młode pięści na koncertach na pewno się zacisną. Dalej niestety robi się coraz mniej rockowo. Nickelback zawsze mieli popowe zacięcie, ale żeby sięgać po taneczne bity? „She Keeps Me Up” Kroeger musiał podwędzić swojej dziewczynie, Avril Lavige. Zresztą, chyba to jej głos słychać w chórkach. Z kolei „The Hammer’s Coming Down” oparte jest na przebrzmiałych syntetycznych, szybujących dźwiękach. Miłośnicy ballad raczej też nie będą zachwyceni. Nie ma co marzyć o wielkich, pełnych emocji pieśniach. Panowie proponuje na przykład akustyczne rozwodnienie w postaci infantylnego „Miss You” (gdyby tekst nie był wystarczająco infantylny, w aranżacji wykorzystano… cymbałki). Dobry humor wraca, gdy Nickleback próbują grać… funk. Wychodzi im to całkiem nieźle, numer „Got Me Runnin' Round” brzmi organicznie, dęciaki ładnie pomrukują a chórki nadają wiarygodności. Tylko po cholerę włącza się Flo Rida z kiepściutkim rapowaniem?

Nickelback to Nickelback, nie należy oczekiwać od nich Bóg wie czego. Można jednak wymagać utworów na ich poziomie. Gładkich, wpadających w ucho, rockowych hiciorów. Zwykłych, ale przebojowych numerów z gitarami. Po prostu, fajnych, głośnawych piosenek. Takich na najnowszej płycie zdecydowanie brakuje.