Panda Bear – „Tomboy”

17 października 2011
ok. 2 minut czytania

Co nagle, to po diable – tłumaczyli od małego. Panda Bear też musiał wziąć te słowa do siebie, skoro zwykł wydawać albumy z kilkuletnimi przerwami. Powoli, bez ciśnienia, nowe krążki wypuszcza co trzy, cztery lata. I jak dotąd, świetnie na tym wychodzi. Najnowszy – „Tomboy” to piękne rozwinięcie dyskografii projektu. Nie tak genialna rzecz, jak poprzedni krążek „Person Pitch”, ale niewiele mu ustępująca.
Twórca całego zamieszania pod nazwą Panda Bear, na co dzień perkusista zespołu Animal Collective, Noah Benjamin Lennox, to muzyczny perfekcjonista. Choć w niedawnych wywiadach mówił, że starał się nie przesadzać ze skrupulatnością przy produkcji nowych utworów, krążek „Tomboy” dopracował w każdym calu. Nawet w tych momentach, gdy płyta bije po uszach dźwiękową prostotą, działa na wyobraźnię tak mocno, że trudno nie ulec jej urokowi. Bo to prostota w jej najpiękniejszej postaci. Weźmy dla przykładu „Friendship Bracelet”, w którym dźwiękowe motywy przypominające odgłosy przyrody pozwalają poczuć się jak pośrodku pełnego życia, egzotycznego lasu. Albo zamykający album numer „Benfica” – przenoszący nas w sam środek piłkarskich zawodów, obserwowanych przez wielotysięczny tłum. Ten ostatni kawałek to także dobry przykład na to, że muzyki Panda Bear nie da się jednoznacznie zaklasyfikować. Ciągnący się przez ponad cztery minuty motyw rozwrzeszczanych kibiców, zmiksowany z zawodzącym wokalem Lennoxa i ani trochę oryginalną, delikatną elektroniką bardziej przypomina amatorskie nagranie niż dzieło kolesia, który w poczytnych serwisach i magazynach zbiera najwyższe oceny. I w tym tkwi magia muzyki Panda Bear – w jej pozornej prostocie, w ukrytych pod głosem Benjamina dubpopowych i psychodelicznych detalach, w tak niespodziewanych fragmentach, jak ten ze stadionu Benfiki.

Jeśli miałbym do czegoś przyrównać słuchanie tego albumu, to niewątpliwie byłoby to spoglądanie na ruchliwe ulice wielkiego miasta z wysokości drapacza chmur. Na górze może i spokój, ale na dole… Przekonajcie się sami.